czwartek, 16 września 2021

"Spadające góry" Katie Moore 2020



  • Reżyser: Katie Moore
  • Rok produkcji: 2020
  • Pokaz: 26 Festiwal Górski im. Andrzeja Zawady
  • Dostępność - w trakcie trwania Festiwalu: karnet - koszt 69 zł, po zakończeniu Festiwalu (19.09.21) - w cenie indywidualnej (link podamy po pojawieniu się oferty)

Myśląc o górach nie sposób nie myśleć o ich przyszłości. A co za tym idzie i naszej. Problem globalnego podwyższenia się temperatur w pasmach górskich o 1,5 stopnia (w paśmie Mount Blanc nawet o 2 stopnie) porusza nie tylko fascynatów górskich aktywności czy tych, którzy na górach zarabiają (przewodnicy górscy, instruktorzy narciarscy itp.) ale również nas wszystkich. Przynajmniej powinien, ponieważ przekłada się na jakość życia jako całości. 

W filmie Katie Moore rozmawia z codziennymi obserwatorami zmian - wspinaczami, badaczami lodowców, przewodnikami górskimi. Zgodnie mówią o ostatnich latach jako okresie dostrzegalnego przyspieszenia negatywnych skutków ocieplania się klimatu. Obrywy skalne spowodowane cofaniem się pokrywy lodowcowej uniemożliwiają wspinaczkę w miejscach, które do tej pory wydawały się bezpieczniejsze niż inne. 

Luc Moreau - glacjolog, pokazuje jak zmienia
się pokrywa lodowcowa w Alpach.
Jedna z bohaterek mówi o świadomej rezygnacji z eksploracji gór poza granicami kraju. Ogranicza loty samolotowe do minimum, jeśli nie do zera. Udowadnia tym samym, że przygodę można znaleźć lokalnie. Nie może zrezygnować z gór, ale może ograniczyć swoją negatywną działalność w nich do minimum. 

Potrzebę zmian dostrzegano także i w Polsce już w latach 30. XX wieku. Obradująca w Zakopanem Międzynarodowa Konferencja Towarzystw Alpinistycznych i Turystycznych wnioskowała:

"Ideologia alpinizmu i idea ochrony przyrody są ze sobą w najściślejszym związku [...] Konferencja uważa za niezbędną ochronę szczególnej piękności rejonów alpinistycznych, których byt zagrożony jest  przez wybujałą eksploatację, uprzemysłowienie i cywilizację. W tym sensie ochrona przyrody jest nie tylko naturalną funkcją, ale samą rację stanu alpinizmu"

Dostrzegając negatywny wpływ człowieka na stan gór, zamykano szlaki, ograniczano dostęp do niektórych górskich rejonów. Postulowano, aby w góry jeździli ludzie przygotowani do wysiłku tak, aby nie musieć budować kolejek linowych na szczyt czy całej tej zbytecznej infrastruktury restauracyjno-wypoczynkowej. Na górach nie można zarabiać i nie należy do nich przyciągać ludzi, którzy taką cyrkulację pieniądza pobudzają. 

„O kulach przeszłam w górach dwieście kilometrów. Ktoś niepełnosprawny może również dojść. Uważam, że raczej oni pójdą niż ci ze skrzynką piwa czy ci bardziej sprawni, ale leniwi. Dla nich przejście jest wyczynem. Ja myślę o tych, którym się nie chce, którzy wolą być dowiezieni, siąść na werandzie, zjeść obiad, wypić kufel piwa i popatrzeć na góry”      Wanda Rutkiewicz 


odwiedź stronę projektu "Falling Mountains" >>>fallingmountains.org

zobacz trailer >>> "Falling Mountains" trailer 

środa, 15 września 2021

"Everest- The Hard Way" - Pavol Barabáš, 2020


  • Reżyser: Pavol Barabáš
  • Rok produkcji: 2020
  • Pokaz: 26 Festiwal Górski im. Andrzeja Zawady
  • Dostępność - w trakcie trwania Festiwalu: karnet - koszt 69 zł, po zakończeniu Festiwalu (19.09.21) - w cenie indywidualnej (link podamy po pojawieniu się oferty)


Droga wytyczona w 1975 roku
na południowo-zachodniej
flance.
W 1975 roku Chris Bonington, kierownik brytyjskiej wyprawy na Mount Everest, za cel obrał ścianę południowo-zachodnią najwyższego szczytu świata. Wtedy to dwóch jego wspinaczy - Dougal Haston i Doug Scott weszli na wierzchołek a droga nazwana została Hard Way (znana również pod nazwą Droga Boningtona). Najsłynniejszy brytyjski wspinacz oświadczył także, że ściana południowo-zachodnia jest nie do przejścia w stylu alpejskim. Angielska wyprawa miała tradycyjnie oblężniczy charakter, z linami poręczowymi, stałymi obozami, butlami tlenowymi i pomocą Szerpów i przejście jej na lekko wydawało się nierealne.

Środowisko alpinistów wielokrotnie jednak pokazało, że granice ludzkich możliwości można przesunąć. Przypomnijmy chociażby pierwsze wejście Messnera i Habelera na Mount Everest bez użycia tlenu w 1978 roku, wbrew temu, jak głośno wówczas twierdzono, że jest to niemożliwe. W przypadku Hard Way musiało być podobnie. 

W 1988 roku Dušan Becík, Peter Božík, Jaroslav Jaško i Jozef Just, najlepsi słowaccy wspinacze lat osiemdziesiątych, pod kierownictwem Ivana Fiali porwali się na najtrudniejszą drogę na wierzchołek Mount Everest. Zgodnie ze słowami himalaisty Doug Scotta, na taki czyn mogli się zdobyć jedynie Polacy, Słowacy lub Rosjanie:

Jeszcze nikt na świecie nie zrobił niczego przełomowego bez przetarcia śladu przez kogoś innego. Każdy kolejny śmiałek kontynuuje ostatni krok poprzednika. […] Było tylko kwestią czasu, zanim ktoś podejmie wyzwanie przejścia tej drogi w stylu alpejskim. Trzeba było kogoś odważnego, a tacy potrafią być Polacy, Słowacy, Rosjanie.

Plan zdobycia Everestu ścianą południowo-zachodnią zakładał wejście na lekko, bez butli, zbędnego bagażu, z jednym namiotem i jedną karimatą, z jedynym obozem pod kopułą. Niestety oblodzenie ściany, jakie napotkali oraz pogarszająca się pogoda zmusiły ich do improwizowania. Wkrótce trzech wspinaczy z czteroosobowego zespołu zapadło na ślepotę. Tylko Just dotarł na szczyt. W drodze powrotnej, przy silnym huraganie, wszyscy alpiniści zaginęli bez śladu.

Ivan Fiala - zmarł w 2018 r.
Rozmiar tragedii zobaczymy w filmie przede wszystkim na twarzy Ivana Fiali. Jak sam mówi nie ma dnia, aby nie myślał o tym, co tak się wtedy wydarzyło. Sposób, w jaki prosił swoich wspinaczy o szczęśliwy powrót całego zespołu jest niezwykle przejmującym fragmentem filmu. Łzy, emocje, złość, żal, jakie pojawiają się nawet po 25 latach każą nam wierzyć, że między wspinaczami była niezwykła z punktu widzenia współczesności zażyłość i braterstwo. 

Tragedia na Mount Everest wywołała falę dyskusji, krytycznej pod adresem przede wszystkim kierownika wyprawy. Wydano nawet oficjalny zakaz jakiejkolwiek czechosłowackiej działalności w Himalajach, zakaz, który szybko przestał jednak obowiązywać, bo zgodnie ze słowami Jozefa Justa otwierającymi film "Everest - The Hard Way" ludzie gór należą do gór, pomimo zagrożeń:

"Ciężko wyjaśnić niektórym dlaczego, oddalony od Słowacji o 12 000 kilometrów Mount Everest, stał się częścią mojego życia"  Jozef Just


Trailer: "Everest - The Hard Way", 2020 

wtorek, 14 września 2021

"Big North" Dario Acocella, 2020


  • Reżyser: Dario Acocella
  • Rok produkcji: 2020
  • Pokaz: 26 Festiwal Górski im. Andrzeja Zawady
  • Dostępność - w trakcie trwania Festiwalu: karnet - koszt 69 zł, po zakończeniu Festiwalu (19.09.21) - w cenie indywidualnej (link podamy po pojawieniu się oferty)


Paolo Cognetti przy pracy.
Paolo Cognetti (ur. 1978, Mediolan) to jeden z najbardziej cenionych włoskich pisarzy. Jak to się więc stało, że oglądamy go w filmie Dario Acocelli? Wędruje śladami swoich literackich autorytetów: Jacka Londona, Ernesta Hemingwaya, Henry'ego Davida Thoreau, Raymonda Carvera i Jacka Kerouaca. Podróżuje przez Kolumbię Brytyjską, Jukon i Alaskę. Trasa prowadzi aż do szlaku Stampede na Alasce i do autobusu 142, gdzie Chris McCandless z "Into The Wild" Krakauera ( polski tytuł "Wszystko za życie") zakończył swoją ziemską wędrówkę. Na niego, podobnie jak na Cognettiego, ogromny wpływ światopoglądowy mieli wspomniani wyżej London i Thoreau, stąd tak widoczna fascynacja Paolo sylwetką i życiem Chrisa. Oboje marzyli, marzą o ucieczce od cywilizacji. Chris McCandless swoje odosobnienie rozpoczął w latach 90. XX wieku. Zapuścił się w głąb Alaski. Losy 24-latka zakończyły się śmiercią z głodu. Magiczny autobus, który znalazł i zaadaptował na dom, stał się po jego śmierci symbolem buntu i nonkomformizmu. Wędrowały do niego wielokrotne wycieczki. Często dochodziło do tragicznych wypadków, dlatego w 2020 roku autobus został usunięty i zabezpieczony do czasu podjęcia ostatecznych decyzji co z nim zrobić. 

Cel podróży - autobus 142. 
Film Acocelli jest poetycką, intymną podróżą, której fizycznym celem jest autobus 142, wciąż wypełniony rzeczami osobistymi McCandlessa. W podróży tej odnajdziemy jednak także wiele metaforyki, a może przede wszystkim właśnie metaforykę. Paolo traktuje tę podróż jak wędrówkę w głąb siebie, swoich pragnień i lęków. Stąd konwencja video-pamiętnika. Traktuje ją także jak spotkanie z najlepszym przyjacielem, kimś, kto wyznając podobne wartości w życiu, nigdy w niego nie zwątpił i cierpliwie czekał. Taka podróż, która po części jest wyborem, po części brakiem wyboru, to greckie katharsis, oczyszczenie, odrzucenie wszystkiego, co nie należy do nas. Ta podróż kończy się w miejscu, gdzie spotykasz przyjaciela, który podróżował tak samo, jak ty. Kończy się w miejscu na ziemi przynależnym tym, którzy czują się niewidzialni. Tym miejscem jest daleka północ.

"Ludzie przyjeżdżają tu do pracy w kopalniach i wyjeżdżają, gdy kontrakt się skończy, nie dbając nawet o zabranie dobytku. Otyła kobieta wychodzi z zaniedbanego sklepu na stacji benzynowej. Utykający, pijany mężczyzna łazi dookoła. Czuje się wszechobecną desperację. Jak gdyby te odległe okolice przyciągały szaleńców wszelkiej maści. Przybywają tu z miejsc, gdzie coś im poszło nie tak, posypało się. W pewnym monecie poczuli zew dalekiej północy. Trochę podróżowali, potem trafili na jakąś okazję. Albo pracę. Albo kobietę. I osiedlili tu. Starszy gość imieniem Robert, przekonany, że promieniowanie jądrowe niszczy świat i tylko ci, którzy mieszkają tutaj, przeżyją. Linn pracuje jako pielęgniarka w rezerwacie Indian a wieczorami wyczekuje na kogoś w barze.Hector - przeszukiwacz potoków i ekspert od lawin. Joe - wrócił z wojny i rozchorował się, zanim zdążył pojechać dalej na północ. Wszyscy w pewnym momencie stworzyli sobie w tym miejscu drugie życie. Nie nadaje się ono dla ludzi i ludzie nie powinni tu mieszkać"

Paolo Cognetti rozprawia się w filmie także z motywami swojego pisarstwa. Czyni to w obecności przyjaciela Nicoli Magrin, w scenie przy ognisku rozpalonym nocą. Jest to jedna ze scen, która zapada widzowi w pamięci. Jej intymność, szczerość i trafność jest niezwykle przejmująca. 

"Wydaje mi się, że moja potrzeba pisania i zostania autorem jest tak naprawdę silnym pragnieniem odkupienia. Nie chodzi o to, że muszę odkupić grzechy ale czuję się jak outsider, niezauważony i żyjący na marginesie społeczeństwa. Jak osoba.... z głową pełną pomysłów, z energią, inteligencją i wrażliwością. I to wszystko jest ignorowane, niedocenione. Nie przez świat, tylko przez ludzi dookoła mnie. Długo dawało mi to siłę: "Teraz wam pokażę, do czego jestem zdolny!" Chcę powiedzieć, że nie wyniosłem się w góry, by zostać sławnym pisarzem i być podziwianym. Prawdziwym motywem przeprowadzki była złość, że jestem niezauważony, niekochany i nie mam pracy. Potem to się stało elementem sukcesu i przyczyną podziwu ze strony ludzi. To piękne i satysfakcjonujące, ale absurdalne"

Poniżej publikujemy trailer, zachęcając jednocześnie do obejrzenia całego filmu, dostępnego z polskimi napisami. 


 

niedziela, 12 września 2021

"The Mystery Mountain Project" Greg Gransden, 2020


  • Reżyser: Greg Gransden
  • Rok produkcji: 2020
  • Pokaz: 26 Festiwal Górski im. Andrzeja Zawady
  • Dostępność - w trakcie trwania Festiwalu: karnet - koszt 69 zł, po zakończeniu Festiwalu (19.09.21) - w cenie indywidualnej (link podamy po pojawieniu się oferty)
W ramach 26. Festiwalu Górskiego im. Andrzeja Zawady mamy okazję obejrzeć film Grega Gransdena "The Mystery Mountain Project". 

W 1926 roku Don i Phyllis Munday, kanadyjscy wspinacze i poszukiwacze przygód ekstremalnych (prawdopodobnie pierwsi znani), aktywni członkowie Klubu Alpejskiego Kanady, wraz z czwórką towarzyszy, wyruszyli przez dolinę rzeki Homathko w poszukiwaniu góry The Mystery Mountain. Góra ta, obecnie Mount Waddington (4019 m. n.p.m.) to szczyt w Kolumbii Brytyjskiej, najwyższy wierzchołek w Górach Nadbrzeżnych i trzeci co do wielkości w Kanadzie. Państwu Munday udało się podejść pod lodowiec, ale góry nie zdobyli, choć próbowali potem jeszcze kilka razy. 

The Mystery Mountain czyli Mount Waddington.
Po raz pierwszy The Mystery Mountain została zdobyta w 1936 roku. Trudności, jakie nastręcza zdobycie tego szczytu, spowodowane są głównie położeniem góry (70 km od najbliższej miejscowości), nieprzewidywalną pogodą czy koniecznością wędrówki po lodzie.








Phyllis Munday była niezwykle silną
 kobietą.
Państwo Munday to para niezwykła. Phyllis urodziła się na Sri Lance w 1894 roku i przeniosła do Kolumbii Brytyjskiej w wieku 7 lat a następnie do Vancouver w 1907 roku. W 1915 wstąpiła do British Columbia Mountaineering Club. W 1916 zainicjowała ruch przewodniczek (Girl Guides). Dwa lata później spotkała Dona w okolicznościach tragiczno-romantycznych. Kiedy Don stracił równowagę na lodowcu, Phyllis pomogła mu ją odzyskać kosztem własnej. Wzajemna pomoc na morenie lodowcowej zawiodła ich w 1920 roku na ślubny kobierzec. W 1921 roku przyszła na świat ich córka Edith. Od 1923 do 1926 Mundayowie mieszkali w namiocie, następnie w domku na Grouse Mountain. W 1938 Phyllis została honorową członkinią Klubu Alpejskiego Kanady oraz Amerykańskiego Klubu Alpejskiego w 1967 roku. Zmarła w 1990. Don Munday natomiast urodził się w 1890 roku w prowincji Manitoba, Kanada. Przeprowadził się do Vancouver w 1909. Zmarł na zapalenie płuc w 1950 roku. 

Girl Guides zainicjowane przez Phyllis.

"The Mystery Mountain Project" opowiada historię próby odtworzenia wyprawy z 1926 roku, próby podjętej przez współczesnych podróżników w 2018 roku, niemal 100 lat później. Ich sprzęt, ubrania, pożywienie w dużej mierze odzwierciedlały realia zaobserwowane na fotografiach z tamtego czasu. Nawet aparat fotograficzny, jaki wyprawa zabrała ze sobą, był modelem używanym w latach 20. XX wieku. W skład wyprawy zorganizowanej przez Bryana Thompsona weszło 6 śmiałków: wymieniony już Bryan, Joe Vanasco, Ron  Ireland, Susanna Orescovic, Paddy McGuire, Stuard Rickard. Prasa pisała o nich "The Misery Mountain Project", nieco żartobliwie, a to z powodu kłopotów, jakie napotykali pomimo dobrego planu i przygotowania. To, co w 1926 roku było naturalne i do czego wspinacze siłą rzeczy musieli się przyzwyczaić, sprawiało trudność naśladującym ich współczesnym.

Phyllis i Don Munday.
Plecaki, które były niestabilne i niewygodne, wrzynały się w ramiona i plecy powodując osiniaczenie całego ciała, ciężar prowiantu, wszędobylskie komary, przemakające namioty a co za tym idzie śpiwory, gąszcz przypominający dżunglę, tereny z powalonymi ogromnymi pniami drzew. Ekspedycja poruszała się na tyle wolno, że nigdy nie dotarła pod lodowiec a co za tym idzie nie udało jej się również wspiąć na Mount Waddington. Napięcia wśród członków, zniechęcenie, zmęczenie doprowadziły do zakończenia wyprawy. Wszystko to możemy zobaczyć w "The Mystery Mountain Project" - dokumencie w konwencji amerykańskiej, z dużą dozą emocji, nieskrępowanej krytyki i happy endu.

Ekspedycja 1926 r.
Ekspedycja 2018 r.
 


piątek, 10 września 2021

Dariusz Jaroń "Polscy Himalaiści"


  • Wydawnictwo: Marginesy
  • Rok wydania: 2019
  • Ilość stron: 320
  • Dostępność - ceneo.pl

Od lewej: Janusz Klarner, Jakub Bujak (190 cm), Adam Karpiński
(nieodłączna fajka), dr J.R. Foy (lekarz), major S.Blake
(oficer łącznikowy), Stefan Bernadzikiewicz
Zdobycie Nanda Devi East 2 lipca 1939 roku otwiera historię polskiego himalaizmu. Wszystko zaczęło się właśnie wtedy, choć starania o eksplorację Himalajów Polacy czynili już od lat 20. XX wieku. Po otrzymaniu zezwolenia na wyjazd, pozostało im zaledwie kilka miesięcy na zorganizowanie wyprawy. Potem w Himalajach zaczynała się pora monsunowa. 


Adam Karpiński (Akar), Stefan Bernadzikiewicz (Siam), Jakub Bujak (Długa Kuba) oraz Janusz Klarner (w szeregach Armii Krajowej - Jar) wyruszyli partiami do Bombaju. Ostatni z nich został dokooptowany do zespołu głównie z powodu kłopotów finansowych, które skutecznie uniemożliwiłyby wyjazd, gdyby nie właśnie, wspomniany wyżej, syn Czesława Klarnera, ówczesnego senatora i przewodniczącego Związku Izb Przemysłowo-Handlowych RP. Umiejętności wspinaczkowe Janusza Klarnera musiały więc zejść na plan drugi (czas pokaże, że brak doświadczenia nie przeszkodzi mu w zdobyciu szczytu). 

Nanda Devi East to jeden ze szczytów masywu Nanda Devi w Himalajach Garhwalu o wysokości 7434 m. n.p.m. Główny i najwyższy wierzchołek o tej samej nazwie - Nanda Devi (7816 m. n.p.m.) został zdobyty w 1936 roku przez zespół amerykańsko-brytyjski (Bill Tilman, Noel Odell). Szczyt wschodni, na który chrapkę mieli Polacy był więc wtedy najwyższym niezdobytym szczytem Indii. Stawka w grze była zatem wysoka, a wziąwszy pod uwagę fakt, że Polacy jeszcze nigdy nie postawili swoich stóp w krainie lodowych gigantów, dodawała całemu przedsięwzięciu wymiaru prestiżowego. 

Szczyty Nanda Devi East (z prawej) i Nanda Devi.

Nanda Devi znaczy Bogini Nanda. Jest jednym z imion hinduistycznej bogini śmierci Kali. Hindusi wierzą, że kto zdobędzie szczyt jej góry, zginie, zaś ciała nikt nie odnajdzie. Bohaterowie Pierwszej Polskiej Wyprawy w Himalaje nie bardzo przejęli się klątwą, tym bardziej, że Tilman, pierwszy zdobywca Nanda Devi, żył i miał się dobrze. Wtedy jeszcze nie mogli wiedzieć, że w roku 1977 i on zaginie w tajemniczych okolicznościach na Atlantyku. Jego ciało nigdy nie zostanie odnalezione. Zmian zespołu szturmowego było wiele z uwagi na choroby, na które po kolei zapadali poszczególni członkowie wyprawy. Ostatecznie 2 lipca na szczycie Nanda Devi East stanęli Jakub Bujak i Janusz Klarner.

Janusz Klarner na szczycie Nanda Devi East. W tle Nanda Kot.

Nawet dziś wierzchołek ten jest uznawany za jeden z najtrudniejszych, co potwierdził również Tenzing Norgay, pierwszy zdobywca Mount Everest. Upojeni zwycięstwem, odzyskawszy pełnię sił fizycznych i zdrowie, panowie nabrali ochoty na kolejny szczyt w masywie Nanda Devi - Tirsuli. Adam Karpiński i Stefan Bernadzikiewicz po założeniu obozu III odesłali Szerpów do niższego obozu po kolejną partię sprzętu a sami zaparzyli herbatę i położyli się spać. Następnego dnia Szerpowie wraz z Długą Kubą i Klarnerem mieli dołączyć do Akara i Siama. Niestety tej nocy 18.07.1939 roku z gór zeszła lawina, która pogrzebała obóz III wraz ze śpiącymi himalaistami. Ich ciał nigdy nie odnaleziono. 

Klarner i Bujak przed skonstruowanym przez siebie
krzyżem na lawinisku.
To, co działo się po powrocie Bujaka i Klarnera pozostaje w dużej mierze tajemnicą. Już na statku dowiedzieli się o wybuchu wojny. Dotarłszy do Lwowa, rozdzielili się. Klarner przedostał się do Polski i zgodnie z obietnicą złożoną ojcu, wstąpił do Armii Krajowej (pseudonim Jar) i walczył w Powstaniu Warszawskim. Pewnego dnia 1949 roku wyszedł z domu i rozpłynął się w powietrzu. Jakub Bujak natomiast z Lwowa przedostał się na Węgry a stamtąd do Anglii, gdzie mieszkał długie lata. Jako że był wybitnym inżynierem pracował dla Rolls-Royce'a oraz British Air Force również nad innowacyjnymi, jak na tamte czasy, projektami. 


Pewnego dnia, a dokładnie 5 lipca 1945 roku zaginął w górach Kornwalii. Pomimo powojennych starań rodzin, nie udało się ustalić okoliczności zaginięcia/śmierci obu panów. Ich ciał nigdy nie odnaleziono. Staraniami córki Bujaka - Magdaleny Bujak-Lenczowskiej oraz Anny Teresy Pietraszek udało się wydobyć z brytyjskiego archiwum jedenastominutowy film dokumentujący tę wyprawę. Jego fragmenty możecie zobaczyć w filmie dokumentalnym "Orłem być" Anny Teresy Pietraszek. Film ten powstał w 2014 roku i łączy wydarzenia dwóch wypraw na Nanda Devi East - tej pierwszej z 1939 roku oraz drugiej, zorganizowanej przez wnuka Jakuba Bujaka - Jana Lenczowskiego w siedemdziesiątą rocznicę pierwszego wejścia. W roku 2009 zdobyć szczytu się nie udało. Postawiono jednak tablicę pamiątkową, oddając w ten sposób cześć tym, którzy otworzyli Polakom wrota Himalajów. 

Tablica pamiątkowa postawiona w 2009 roku.
Książka Dariusza Jaronia jest fascynującą opowieścią o marzeniach i spełniających je ludziach - pełnych pasji, determinacji a także szaleństwa (wcielenie w życie pomysłu państwa Karpińskich, aby ich syn przyszedł na świat na szczycie Mont Blanc omal nie skończyło się śmiercią małżonków). Jaroń stara się każdemu z nich poświęcić należną mu część książki. Zbiera fragmenty listów, wywiadów, rozmów. Obszernie opowiada o samej wyprawie ale i o czasach zawieruchy wojennej, którą pozostali przy życiu panowie spędzili osobno, w innych częściach świata. Teraz, gdy zdobywanie gór wysokich nigdy jeszcze nie było tak łatwe i jak grzyby po deszczu wyrastają kolejni himalajscy celebryci, dobrze jest przeczytać i zapamiętać tę historię sprzed ponad osiemdziesięciu lat. Wtedy wszystko było jeszcze takie pierwsze. 

Film "Orłem być" możecie obejrzeć tutaj >>> "Orłem być" Anna Teresa Pietraszek

Dopiero narodowa wyprawa w 2019 roku pozwoliła powtórzyć sukces z 1939. 
W składzie ponownie znalazł się Jan Lenczowski. 


wtorek, 7 września 2021

Élisabeth Revol "Przeżyć. Moja tragedia na Nanga Parbat"


  • Wydawnictwo: Agora
  • Rok wydania: 2019
  • Ilość stron: 223
  • Dostępność - ceneo.pl

Historią śmierci Tomasza Mackiewicza, znanego pod pseudonimem "Czapkins", żyła cała Polska, jeśli nie świat, w styczniu 2018 roku. Po zdobyciu upragnionego szczytu Nanga Parbat (8125 m. n.p.m.) miał napisać książkę o roboczym tytule "Czapkins Life". Tej książki już niestety nie przeczytamy, niestety, ponieważ Mackiewicz był człowiekiem barwnym i nietuzinkowym, co pozwala sądzić, że jego książka byłaby podobnie ciekawym wydarzeniem księgarskim. Dostajemy jednak do ręki książkę Élisabeth Revol, wspinaczkowej partnerki Mackiewicza z ostatniej wyprawy na Nagą Górę. Książkę, która jest emocjonalnym rozliczeniem zarówno z tragedią, jaka miała wówczas miejsce, jak i z krytyką wobec francuskiej alpinistki. Revol relacjonuje dni 25-28 stycznia 2018 roku, począwszy od zdobycia szczytu (nieudokumentowanego, ale uznawanego) po ratunek, jaki przyszedł wraz z polskimi Ice Warriors (Adam Bielecki, Denis Urubko, Piotr Tomala, Jarosław Bator). 

Tomasz Mackiewicz (1975-2018)
Książka kipi od emocji. Autorka przekonuje nimi czytelnika do całościowego spojrzenia na wydarzenia tamtego stycznia. Przyznaje się do popełnionych błędów, które, choć drobne, doprowadziły do wielkiej tragedii. W sposób incydentalny kieruje również złość w stronę Tomasza Mackiewicza, którego górską filozofią było minimum zabezpieczeń, maksimum mistyki. Wyrzuca zarówno sobie jak i jemu, że nie odpuścili. To było jej czwarte wejście na Nangę, siódme Tomka. Wspólnie wspinali się na tę górę trzykrotnie. Tak, jakby to była ich Góra Przeznaczenia. Jakby coś miało się dopełnić. 
25 stycznia 17:15, tuż przed atakiem szczytowym,
8036 m. n.p.m., Eli Revol

Élisabeth wspinała się z Mackiewiczem wielokrotnie. Jej szacunek do jego inności, sama chęć towarzyszenia mu w kolejnych wyprawach, nadludzka pomoc w wydostaniu się ze szczeliny na Nandze w 2015 roku, nie pozostawiają wątpliwości. Po tragedii autorka dochodziła do siebie wiele miesięcy. Częściowe ukojenie dał jej zdobyty w roku następnym Mount Everest (jak i chwilę potem Lhotse). Everest, który był jej dziecięcym marzeniem. Obrazem, z jakim budziła się i zasypiała. Zupełnie tak, jakby tragedie prostowały niektóre drogi.




niedziela, 5 września 2021

W. Fusek, J. Porębski "Lekarze w górach. Bohaterowie drugiego planu"


  • Wydawnictwo: Agora
  • Rok wydania: 2020
  • Ilość stron: 390
  • Dostępność - ceneo.pl

Rola lekarzy w górach wysokich jest nie do przecenienia, choć współczesne trendy w alpinizmie coraz częściej ograniczają skład ilościowy wypraw, ich ekwipunek oraz koszty, nie zabierając medyka. W przypadku wystąpienia problemów natury medycznej konsultują stan poszkodowanego przez telefon lub online. W tym kierunku zmierza dzisiaj himalaizm i wydaje się to być trend nieodwracalny nad czym ubolewają lekarze wysokogórscy działający w czasach wypraw typowo oblężniczych - Lech Korniszewski, Roman Mazik czy Robert Szymczak. 

prof. dr hab. n. med Lech Korniszewski - 
pediatra i genetyk,
nadal czynny zawodowo,
mieszka w Warszawie
Nie do przecenienia jest również wkład lekarzy w niesieniu pomocy medycznej mieszkańcom Nepalu. Wiadomość, że idzie wyprawa rozchodziła się szybko i była dla Nepalczyków właściwie jedyną możliwością lekarskich konsultacji. A ich stan był przeróżny - od konfabulacyjnego po przedśmiertny. Część medykamentów przeznaczonych dla wspinaczy aplikowano autochtonom. Czasem wystarczała kolorowa witamina jako placebo. Co ciekawe i ważne, Nepalczycy natychmiast reagowali pozytywnie na wszelkie kuracje, ponieważ ich organizmy nie zdążyły się uodpornić na działanie leków w trakcie długotrwałych i częstych kuracji. Wspomina o tym m.in. Anna Czerwińska, wybitna himalaistka a jednocześnie doktor farmacji, wielokrotnie w roli wyprawowego medyka:

"Przyznam, że poczucie, iż jednym zastrzykiem można uratować ludzkie życie, jest doprawdy niewiarygodnym doświadczeniem. Naszym moralnym obowiązkiem było nieść pomoc tym ludziom. Niesamowite rzeczy można było zdziałać samą aspiryną"


Rola lekarza uczestniczącego w wyprawie wysokogórskiej nie ograniczała się jednak do zaordynowania odpowiedniego leczenia. Był niejednokrotnie powiernikiem, psychologiem, towarzyszem śmierci. Jako jedyna osoba w bazie znał problemy, z którymi himalaiści nie potrafili rozstać się podczas wyprawy, ich osobiste uwarunkowania zdrowotne i choroby, które zataili podczas badań lekarskich (Kukuczka nie wspomniał o arytmii serca, Krzysztof Żurek o wrzodach żołądka). Bezgraniczne poświęcenie, które nie ograniczało się tylko do wypraw rodzimych, walka z odmrożeniami, obrzękiem mózgu czy płuc, zakrzepicą, całym spektrum chorób wywoływanych przez Jej Wysokość, z których część była skutkiem niedostatecznej aklimatyzacji, wszystkie te czynniki sprawiały, że wiele istnień ludzkich zostało uratowanych, a wielu przedłużono termin ważności dzięki obecności lekarza. 

Roman Mazik -
chirurg ogólny
nadal czynny zawodowo, 
gabinet lekarski
w Poroninie
Góry wysokie wyciągają z człowieka wszystko to, o czym pragnie zapomnieć. Stare, przedawnione kontuzje, nieleczone symptomy, które samoistnie przycichły na nizinach, bolące zęby, które udało się przechytrzyć dymem papierosowym, bóle tłumione ketonalem, teraz tu, na wysokości 5000 m.n.p.m. odzywają się pierwsze. Podobnie rzecz ma się z psychiką. Kwintesencją mistycyzmu gór wysokich jest fragment książki o OBE - out of body experience, o którym wspomina wielu wspinaczy wysokogórskich. Przy zaistnieniu szczególnych warunków związanych przede wszystkim z deterioracją, zmęczeniem, wyziębieniem organizmu i nierzadko osamotnieniem, pojawia się fantomowy, najczęściej przyjazny towarzysz (phantom companion). Dodatkowo w sytuacjach granicznych, o których Maciej Berbeka mówił jako o drugiej stronie lustra, wspinacz wysokogórski jest wystawiany na największą próbę szczególnie jeśli jest częścią zespołu. Nie da się tu udawać braterstwa liny, deklarowanego na nizinach. Strach o własne życie jest czynnikiem determinującym. Jeśli wspinacz nie potrafi go przezwyciężyć, najczęściej dochodzi do niepotrzebnych tragedii. Z drugiej strony, jak mówi meksykański himalaista, Carlos Carsolio, wysoko w górach nie ma winnych. Jedno jest pewne - Himalaje mówią "sprawdzam!" 

Robert Szymczak - specjalista
medycyny ratunkowej, zdobywca trzech
ośmiotysięczników,
nadal czynny zawodowo
(Gdański Uniwersytet Medyczny)
W latach 1971-1988 uznawanych za złotą erę polskiego himalaizmu odbyły się 122 wyprawy w góry najwyższe. Niemal wszystkie posiadały lekarza w składzie. Polski współczynnik śmiertelności wynosił wtedy 3,7 (co ciekawe japoński 2,5). Nie bez kozery w slangu himalaistów stosuje się więc 
nomenklaturę wojenną: "atak szczytowy", "jedzenie szturmowe", górę się "oblega". Góry to erzac wojny. Współczesna cywilizacja nie zaspokaja instynktów drzemiących w człowieku inaczej niż na poziomie konfliktów zbrojnych. Może dlatego w górach wysokich panuje permanentny stan wojenny - walczy się o szczyt, o przeżycie, o zdrowie. Walczy wspinacz, jego partnerzy, lekarz i wreszcie kierownik, i to na tych ostatnich spoczywa ciężar odpowiedzialności za podjęte decyzje. Rzadko jednak, żeby nie powiedzieć niemal nigdy, nie wymienia się ich nazwisk przy spektakularnych akcjach górskich jak to było np. w przypadku uratowania Elizabeth Revol z Nanga Pargat w 2018. O Robercie Szymczaku ani słowa. Na dowód, że może być inaczej warto wspomnieć o historii medalu dla innego lekarza - Lecha Korniszewskiego za udział w zdobyciu Annapurny w 1981 roku. Medalu, którego nie dostał w odróżnieniu od kolegów wspinaczy Macieja Berbeki, Włodzimierza Stoińskiego, Ryszarda Gajewskiego, Bogusława Probulskiego, Macieja Pawlikowskiego, Zdzisława Kiszeli i Ryszarda Szafirskiego. Odznaczeni koledzy zanieśli medale do jubilera i w ten sposób powstał jedyny w swoim rodzaju, unikatowy, złożony z 7 kawałków, medal. Można? Można.

Na koniec warto także wspomnieć o filmie Jerzego Porębskiego pod tym samym tytułem, który powstał w 2017: