sobota, 30 kwietnia 2022

"Bieszczady dla tych, którzy lubią chodzić własnymi drogami" A. Markowski




  • Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
  • Rok wydania: 2021
  • Ilość stron: 238
  • Dostępność: ceneo.pl


Chatka Puchatka po modernizacji 2021r
Przedstawiamy Wam kolejny nietuzinkowy przewodnik. Przewodnik dla tych, którzy nie potrzebują szczegółowych wykazów, list atrakcji turystycznych i gotowych, podanych na tacy interpretacji tego, na co patrzą. Ten przewodnik po Bieszczadach przypomina bardziej moment, w którym stojąc na ostatnim stopniu rozklekotanego autobusu próbujecie utrzymać równowagę podczas hamowania. Otwierają się drzwi, stawiacie jedną stopę, potem drugą, wzbija się kurz i pył. Jesteście. I tu zaczyna się dopisywanie kolejnych fragmentów i rozdziałów do tego, co Adrian Markowski zaszczepił w waszych umysłach i sercach. Tu znajdujecie dalszy ciąg nici, która początek ma w jego książce. Rozpoczęte wątki, drukowane literami o stopniowo zamazujących się kształtach, bledną jeszcze bardziej lub wprost przeciwnie, klarują swój zarys właśnie tu - w miejscu, w którym postawicie stopy i rozpoczniecie wędrówkę. 

Lutek Pińczuk - legenda Bieszczadów
Przewodnik "Bieszczady" jest wierszem. To publikacja dla czytelnika, który nie musi wiedzieć. Woli odkrywać sam. Markowski daje nam jednak pewne wskazówki, garść praktycznych informacji o najciekawszych miejscach. Przywołuje również dzieje regionu. Pojawiają się Sianki - ulubione miejsce wypoczynku Józefa Piłsudskiego, Wołosate, w którym obecnie mieszka zaledwie kilkadziesiąt osób, czy Łopienka i jej słynne odpusty. Pojawia się opowieść o generale Karolu Świerczewskim, pułkowniku Kazimierzu Doskoczyńskim. Poznajemy również lokalne legendy - Lutka Pińczuka, słynnego Gospodarza Chatki Puchatka (obecnie schronisko należy do Bieszczadzkiego Parku Narodowego i uległo modernizacji), czy Władka Nadoptę, bohatera piosenki "Majster Bieda" (Wolna Grupa Bukowina). 

Markowski zachwyca się przyrodą Bieszczadów. I choć pisze, że "nigdzie indziej w świecie nie ma takiego nieba jak nad Caryńską...i nigdzie indziej nie ma takich obłoków" jest również przekonany, że to, na co patrzymy, musimy jeszcze umieć zobaczyć. Tę najważniejszą część procesu zakochiwania się w Bieszczadach autor pozostawia już czytelnikowi. 

Zapraszamy do przeczytania dwóch rozdziałów książki:

Szlaki nieistniejących wsi


oraz wysłuchania piosenki "Majster Bieda" Wolnej Grupy Bukowina



piątek, 29 kwietnia 2022

"Tybet - życie czy zagłada" Pierre-Antoine Donnet



Dziś proponujemy Wam trekking w stronę przeciwną - nie ku podnóżom gór, a ku dramatycznej historii Tybetu i jego mieszkańców. Będzie to podróż czytelnicza, z pełną swobodą formułowania osobistych sądów i przekonań, a także przewidywania stanu przyszłego. W odróżnieniu od podróży fizycznej, nie potrzebujemy ani specjalnych permits, aby wjechać do Tybetańskiego Regionu Autonomicznego (Tybet środkowy i zachodni), ani samochodu z kierowcą i przewodnikiem. Możemy poruszać się swobodnie, nie będąc zatrzymywanymi co 50 km na punktach kontrolnych, w celu okazania wymaganych dokumentów. 

Pierre-Antoine Donnet

Pierre-Antoine Donnet to francuski dziennikarz, reportażysta, który w Chinach spędził pięć lat.
Postanowił przyczynić się do przybliżenia zwykłemu czytelnikowi sprawy Tybetu tak, aby można było zrozumieć o co chodzi w konflikcie tybetańsko-chińskim i wyrobić sobie swoje zdanie na temat niepodległości (względnie podległości) Tybetu i narodu tybetańskiego. Pierwsze wydanie książki ukazało się w 1990 roku. Autor wielokrotnie podkreśla, że wartością nadrzędną jest dla niego obiektywizm, a więc z równą uczciwością stara się przedstawić problem z obu punktów widzenia. Wszyscy zgodzimy się, że obiektywizm reportażysty jest dla czytelnika wartością nieocenioną, ponieważ pozwala mu poczuć, że jego inteligencja i wrażliwość zostały docenione. Z języka, jakiego używa Donnet, wynika jednak co innego i wydaje się, że w przypadku sprawy Tybetu nie może być inaczej, nawet jeśli cierpi na tym dziennikarska rzetelność. Wartościowanie na poziomie leksykalnym nie pozostawia cienia wątpliwości co do osobistych opinii Donneta, które są zbieżne z punktem widzenia wszystkich walczących o wolny Tybet.

Dalajlama XIV (Tenzin Gjaco) intronizowany 22 lutego
1940 roku, w 1989 laureat Pokojowej Nagrody Nobla

Książka godna polecenia. Napisana językiem przystępnym i zrozumiałym. Co więcej - uczciwym. Autor wskazuje niedomagania Tybetu sprzed 1950 roku, jego bolączki, szczególnie w przestrzeni gospodarczej i politycznej. Wskazuje również na nieprawidłowości systemu feudalnego, choć zwraca jednocześnie uwagę na ogólną szczęśliwość narodu tybetańskiego, nawet w tak nieprzyjaznym systemie. Punktuje również zachowania korupcyjne związane z wyborem kolejnych reinkarnacji dalajlamów i panczenlamów. Nadal jednak czynniki te są dla niego powodem do przeprowadzania gruntownych reform, nie zaś impulsem do brutalnego napadu, na jaki zdecydowała się Chińska Republika Ludowa w roku 1950.

Donnet przybliża nam okres lat 1950 - 1990, płonący zrywami niepodległościowymi, ich brutalną pacyfikacją, aresztowaniami, torturami, wynarodawianiem Tybetu poprzez m.in. przesiedlanie Chińczyków na jego terytorium, burzenie klasztorów, potajemne lub jawne mordowanie jego przywódców, przedstawicieli ruchów separatystycznych czy wreszcie rewolucję kulturalną 1966-1976 i niszczenie przyrody tego państwa. Zrywy niepodległościowe były tu szczególnie ważne. Z jednej strony stały w kontrze do pacyfistycznego buddyzmu i zaleceń Dalajlamy XIV, który odradzał swemu ludowi rozwiązania siłowe. Z drugiej strony stały się przejawem niezwykłej siły i odwagi garstki przecież (w porównaniu do sił chińskich) lokalnych patriotów.

Tybetańczycy, szczególnie w latach 2011-2013  dokonywali
samobójstw poprzez samospalenie, aby zwrócić uwagę świata
 na trwającą okupację Tybetu
.

Donnet pokazuje również stosunek państw zachodnich do sprawy Tybetu, który przede wszystkim dzięki podróżom Dalajlamy XIV ulegał zmianie na przestrzeni lat, choć nie na tyle, aby wprost i głośno przyznano, że Tybet nie jest częścią Chin. Naród Tybetu z pokorą znosi te akty niezrozumienia i drąży skałę małymi kroplami w nadziei, że przyszłość przyniesie mu wolność. Ma również nadzieję na zmiany w samej Chińskiej Republice Ludowej. Zarówno Donnet jak i my chcemy wierzyć, że stanie się to zanim Tybetańczycy utracą bezpowrotnie swoją tożsamość. Dalajlama XIV przewidział swoją śmierć w wieku 113 lat. Jest więc jeszcze trochę czasu na dokonanie się zmian. Władze Chin nie zasypiają jednak gruszek w popiele i starają się wpływać na zmianę przywództwa polityczno-religijnego w Tybecie. Miejmy nadzieję, że dzięki zabiegowi Dalajlamy XIV, który zrzekł się zwierzchnictwa politycznego nad swoim krajem, przekazując je rządowi na uchodźstwie, po jego śmierci uda się uniknąć wyboru władz marionetkowych, podporządkowanych Pekinowi.

Zachęcamy do lektury.

sobota, 23 kwietnia 2022

"W cieniu Everestu" Magda Lassota

"Wspinaczom brakuje wewnętrznego potwierdzenia własnej wartości, dlatego szukają go na zewnątrz, dlatego tak desperacko potrzebują ekstremalnych osiągnięć. No bo z jakiego innego powodu byśmy to sobie robili?"

 

 

  • Wydawnictwo: SQN
  • Rok wydania: 2020
  • Ilość stron: 416
  • Dostępność: ceneo.pl


Zastanawiam się, o czym jest ta książka. Czym jest Everest Magdy Lassoty. I czym jest cień Everestu.

Odkładam na bok oczywistości. Już Hajzer w "Koronie Ziemi" pisał, że Everest jest praktycznie martwy ("effectively dead") i ze wszystkich gór ma się najgorzej. Znajoma dziewczynka zapytała mnie pewnego dnia:

- Jak smakują chmury?

- Nie wiem, ale jest jeden sposób, żeby się tego dowiedzieć - odpowiedziałam - musiałabyś wejść na najwyższą górę świata, górę gór, by móc dosięgnąć chmur. A najwyższa góra to Mount Everest.

Everest 2019 
Prawda. stąd tylko krok do nieba. Niektórzy zostaną w nim przecież na zawsze, starając się spróbować jak smakują chmury. Dlaczego właśnie tu? Bo najwyższy, a wszystkie wielkie sprawy załatwia się na naprawdę wielkich górach. A te najważniejsze - na Mount Everest. Jeśli tu, na dole pokonało cię coś naprawdę wielkiego, proces uzdrawiania zaczyna się zwykle od zdobycia naprawdę wielkiej góry. Co roku Everest przyciąga setki "ekstrawaganckich ekstrawertyków, zakompleksionych, niedowartościowanych introwertyków, szukających adrenaliny, chcących zgubić gdzieś jej nadmiar, awanturników i posłańców pokoju, wyczynowców i niedorajdów, starców i dzieci, milionerów i bezrobotnych, polityków z misją, alterglobalistów, też z misją, tych, którzy chcą zarobić i tych, którzy mogą tylko stracić, szukających sławy lub ciszy absolutu, media, rządy państw"* Kilka czynników na przestrzeni lat wpłynęło na wzrost popytu i liczby wejść na Mount Everest. Rząd nepalski przestał limitować ilość wydawanych zezwoleń (przy odpowiednim wzroście ich ceny), na rynku pojawiły się lekkie 4-kilogramowe butle tlenowe rosyjskiej firmy Poisk o dwukrotnie większej wydajności, zmieniła się ilość i polityka firm trekkingowo-wspinaczkowych, wzrosły kompetencje Szerpów, no i last but not least - zaporęczowano Icefall i Mount Everest niemal do samego wierzchołka. Pamiętamy zdjęcie kolejki na dachu świata, które obiegło internet w roku 2019.

Everest 2021 - fot. Mingma Dorchi Sherpa
Oraz to, które obiegło świat w 2021 roku, wykonane przez Mingmę Dorchi Sherpa. Większość z widocznych tu wspinaczy to klienci prywatnych firm trekkingowo-wspinaczkowych, których pod Everestem nie brakuje - Jagged Globe, Seven Summit Treks, Alpine Ascent, Adventure Consultants, Imagine Nepal (z którą wybrała się Magda Lassota) czy Himex. Firmy co roku zatrudniają setki Szerpów, bez których wejście na górę gór byłoby niemożliwe. Cisi bohaterowie Krainy Wiecznych Śniegów z twarzami pooranymi trudami, przez co wyglądają na dużo starszych niż są w rzeczywistości. Część z nich również z góry nigdy nie zejdzie. Na Mount Everest wskaźnik śmiertelności wynosi 3,5%, co przy tak ogromnej ilości osób wspinających się daje liczbę znaczącą. Na Annapurnie śmiertelność sięga 40%, nie oznacza to jednak, że na Everest wejść łatwiej. Nic bardziej złudnego. Na Everest po prostu wchodzi się tłumnie. Wystarczy mieć pieniądze, by znaleźć się w EBC. Komercjalizacja góry sięgnęła punktu krytycznego. Wciąż jednak trzeba mieć odpowiednie warunki fizyczne, odporność psychiczną i szczęście, by znaleźć się na samym wierzchołku. Przypadek Davida Sharpa z 2006 roku, brytyjskiego wspinacza (pod opieką Asian Trekking) wydaje się w tym świetle symboliczny. David nie wrócił na noc do obozu po próbie zdobycia szczytu (nie wiadomo, czy udanej). Przed świtem następnego dnia, kolejni wspinacze atakujący szczyt, napotkali go na swojej drodze. Majaczył. Nie mógł wstać. Umierał. 40 osób minęło Davida. Skontaktowano się z Russellem Bryce, właścicielem firmy Himex. Odpowiedział: "Idźcie dalej do szczytu, temu człowiekowi nie można już pomóc. On praktycznie już nie żyje". I to jego "He's effectively dead" obiegło świat, choć sam Bryce nigdy nie przyznał się oficjalnie do tych słów. Turcy, którzy również minęli umierającego, postawili sprawę jasno: "To nie był człowiek z naszego zespołu". Śmierć Sharpa wywołała falę krytyki. Jaką cenę można zapłacić za smak chmur? I czy można zapłacić czyimś życiem? Edmund Hillary powiedział wtedy:

"Moim zdaniem całe to szaleństwo wokół zdobywania Everestu jest po prostu przerażające. Ludzie za wszelką cenę chcą zdobyć szczyt i nic ich nie obchodzi, że ktoś obok może być w kiepskim stanie. Naprawdę nie ma nic imponującego w tym, że można tak po prostu zostawić człowieka pod skałą i pozwolić mu umrzeć". 

David w rozmowie ze swoją matką uspokajał ją: "Nie martw się mamo, nic nie może mi się stać, tu są tłumy ludzi wokół mnie..."

Tak. Są to oczywistości, o których wiemy od dawna. Trudno się jednak pozbyć wrażenia, że książka "W cieniu Everestu" opowiada o czymś innym. W warstwie oczywistej, autorka stawia sobie za cel poznać i opisać motywację osób, które w 2019 roku znalazły się w EBC. Zarówno tych z zachodu jak i osób z obsługi, Szerpów, właścicieli agencji, lekarzy. Z niektórymi się zaprzyjaźnia. Robi zdjęcia. W założeniu ma być to projekt fotograficzny. Portrety wspinaczy mają być wykonane "przed" i "po" Evereście. Ostatecznie większość z nich powstaje "przed", ponieważ "po" nie ma już czasu. Obóz zwija się jeszcze w trakcie ataku szczytowego. Potem wszyscy pospiesznie pakują plecaki i wskakują do helikopterów. Nikt nie chce spędzić ani sekundy dłużej w miejscu, które jeszcze miesiąc temu było jego marzeniem. Szczyt i poczucie omnipotencji zdobyte. Na górze załatwia się przecież wszystkie te sprawy, na które nie starcza odwagi i siły na dole. 

Portrety. Od lewej: Mingma, Kilu, Dawa Tenzin. Fot: M. Lassota
A co załatwia się w cieniu wielkiej góry? Tu załatwia się sprawy jeszcze większe. Rozmawia się z samym sobą. Nawiązuje przyjaźnie. Uczy cierpliwości i oczekiwania. Doświadcza czynności, które na dole budują codzienność. I tym właśnie wydaje się być książka Magdy. Rozprawą z cieniem. Z tym wszystkim, co wyparte, skulone w nas, czekające na odpowiedni moment. Z tymi wszystkimi, w których cieniu żyliśmy do tej pory, zakochani, poddani, wierzący, że to dobry cień. Nie mogąc uwierzyć, że ta góra, przy której tak wiernie tkwimy, może nas skrzywdzić i mając nadzieję, że w jej cieniu dokonają się rzeczy magiczne. Książka mówi o kruchości tych marzeń. Jeszcze chwilę temu wydawały się tak silne, że nie mógł ich zmieść żaden monsun, pochłonąć żadna szczelina lodowca Khumbu. Czy gdyby zostały spełnione, gdybyśmy posiedli górę gór, wypełniłoby nas szczęście? Okazuje się, że na krótko. Na tę krótką chwilę, gdy jeszcze działa adrenalina czujemy się mocni, silni, pewni siebie. Czujemy, że możemy jeśli nie wszystko, to na pewno dużo. Załatwiamy sprawy z samym sobą. Obiecujemy sobie, że już nigdy się nie poddamy. Że zawsze już będziemy wierzyć w siebie i nigdy nikomu nie pozwolimy się niszczyć, że podniesiemy się z każdego upadku. Wiara będzie naszym czekanem, a lina nadzieją. Czy natura człowieka ma to do siebie, że potrzebuje doznań i doświadczeń granicznych, aby poczuć swoją moc? Dlaczego nie możemy tego samego osiągnąć gapiąc się w niebo? Czy, aby poczuć się wielkim trzeba zrobić wielką rzecz? Na przykład zdobyć Mount Everest? A co jeśli to, co nam Mount Everest wyszeptał do ucha, ucichnie? Przyblednie? Wtapiamy się w fotel i znów jesteśmy zwykłym Kowalskim przy biurku zawalonym stertą papierów na wczoraj. Przechodzimy obok siebie samego jak obok mebla. Nie zauważając. 

"Joyce została pierwszą Libanką z Koroną Ziemi. Przyniosło jej to sławę i sponsorów. Występowała w telewizji i radiu, dawała mnóstwo prelekcji, nie tylko w swoim kraju. Ale i tak powrót do domu okazał się dla niej niewyobrażalnie trudny. Po Evereście miała poczucie ogromnej straty i długo nie mogła sobie z tym poradzić. W codziennym życiu nie potrafiła odnaleźć szczęścia, które czuła na szczycie. Pomogła jej dopiero terapia."

"Nelly myślała, że wejście na Everest będzie trudniejsze (...) Dużo trudniejszy okazał się powrót do codzienności. Po kilku miesiącach nadal nie mogła się pozbyć poczucia dojmującej, niemożliwej do opisania pustki. Po trzech latach życia wyłącznie Everestem trudno znaleźć porównywalny cel."

Autorka "W cieniu Everestu"
Dla Magdy Mount Everest to góra zabójcza. Góra, na którą nie warto się wspinać, dlatego też Magda tego nie robi. Można stracić rzeczy ważne. Przyjaciela. Zdrowie. Życie. Za to cień Everestu jest dla niej krainą magii. Pozwala jej odzyskać siły. Opisać ludzkie historie, po to, żeby opisać swoją. Pisze dla siebie. Opisując ludzkie motywacje, przygląda się swoim jak w lustrze. Co zrobić ze sobą? Teraz, gdy nadszedł czas na zmiany w życiu, gdy zostaliśmy w punkcie, z którego trudno zauważyć to, co będzie jutro czy pojutrze. Jak pożegnać tych, których kochamy? Jak marzyć i realizować marzenia? Jak je doceniać? 

Baza pod Everestem jest dla Magdy tym samym, czym dla wspinaczy szczyt. Ale i książka nim jest. Czujny czytelnik odnajdzie w niej tyle wrażliwości autorki, że śmiało można uznać ją za największą wartość książki. Zaraz po pięknych portretach. Magda Lassota odkurza dla czytelnika przymiotnik "miły" i według tej kategorii będzie określać wielu swoich rozmówców. Ktoś jest "miły", a ktoś inny "niemiły". Widać, że ta "miłość" jest jedną z najważniejszych wartości w jej życiu. Wynika to pewnie trochę z zapotrzebowania na akceptację, która wyziera z niemal każdej strony książki. W wielu sytuacjach Magda nie chce sprawiać komuś kłopotu, lub wstyd jej za własne potrzeby. Naturalny odruch człowieka, który długo trwał w nieswoim świecie, z którego na dodatek został wyproszony. Zanim nauczy się rozpoznawać swoje własne emocje, potrzeby i wartości, minie trochę czasu. Pobyt w bazie pod Mount Everest jest więc rodzajem terapii, a w cieniu góry rodzi się to, co powinno się narodzić dużo wcześniej i zupełnie gdzie indziej. Przy innej górze. W innym cieniu. Zrodziło się jednak tu. Tak, jakby wszystko miało swoje miejsce i czas, a to, czego chcemy niekoniecznie pokrywało się z tym, czego potrzebujemy. Cień góry wydaje się więc ważniejszy niż jej szczyt.

Dziś Magda Lassota jest już w zupełnie innym punkcie na mapie świata. Realizuje swój nowy projekt "Czy Ameryka istnieje?". Trzymam kciuki i czekam na książkę, ponieważ jestem pewna, że powstanie.

* Artur Hajzer "Korona Ziemi"



poniedziałek, 18 kwietnia 2022

"Zakopane odkopane" P. Młynarska, B. Sabała-Zielińska



  • Wydawnictwo: Pascal
  • Rok wydania: 2018
  • Ilość stron: 272
  • Dostępność: ceneo.pl


W nasze ręce trafia niecodzienny przewodnik. Niecodzienność dotyczy nie tylko treści ale i formy. Może jeszcze autorstwa, ponieważ napisały go dwie góralki - Beata Sabała-Zielińska (ta prawdziwa) oraz Paulina Młynarska (ta z odzysku), stąd podtytuł "Lekko gorsząca opowieść góralsko-ceperska". No właśnie - bardziej to jednak opowieść niż przewodnik, choć miejscami służąca dość szczegółowymi danymi kontaktowymi czy cennikiem. 


Autorki przewodnika: Paulina Młynarska i Beata
Sabała-Zielińska
Zakopane to fenomen na skalę światową. Miejsce, w którym zderza się wszystko to, co w nim kochamy i nienawidzimy. Zawsze jest tu na co ponarzekać, do czego się przyczepić ale i podziwiać, zachwycać się, tęsknić jest za czym. I choć w Polsce lub gdzieś bardzo blisko są przestrzenie o wiele bardziej przyjazne naszym nerwom i portfelom, co roku, a nawet kilka razy w jego obrębie, ciągną do Zakopanego tłumy turystów, koneserów gór i górskich knajpek. Spotkamy tu niemal kompletny przekrój polskiego społeczeństwa. Od miłośników wspinaczki wysokogórskiej, zaopatrzonych w porządne obuwie i sprzęt, po wpisane już w lokalny koloryt klapeczki, szpileczki i reklamóweczki. Młynarska i Sabała-Zielińska nie próbują nawet zaprzeczać. Czytelnika traktują serio, choć siebie i cały zakopiański światek już niekoniecznie. Książka opisuje więc z humorem gdzie trzeba, z powagą jeśli zachodzi konieczność, zjawiska, których turyści mogą doświadczyć przybywając do Zakopanego. Zjawiska kulturalne, obyczajowe, społeczne. Całość stanowi lekką, łatwą i przyjemną lekturę, której jednak nie brak słusznej dozy krytyki.

Autorki podzieliły przewodnik na 32 rozdziały, w których poruszają takie zagadnienia jak m.in.: architektura, dzikie zwierzęta, wiatr halny, Gubałówka, narciarstwo i ski-touring, wspinaczka i taternictwo jaskiniowe, Krupówki, miejsca noclegowe, zakopiańska prostytucja, rody góralskie, charaktery góralskie, miłość do papieża Jana Pawła II, pasterstwo, muzyka i taniec, moda, kuśnierstwo, kuchnia, górale w USA, zakopiańscy Żydzi, cmentarze czy sławni zakopiańczycy. Przekrój imponujący. Każdy z tematów omówiony w sposób na tyle ciekawy, że zachęcający do dalszych dociekań. 

My chcielibyśmy skupić się w naszej recenzji na samych początkach Zakopanego, które dla masowego odbiorcy odkrył w XX wieku nie kto inny a warszawianin - dr Tytus Chałubiński. To wtedy przyznano Zakopanemu status stacji klimatycznej, choć wiemy, że dziś miasto to z klimatem leczniczym ma tyle wspólnego ile ciupagi dostępne na targu pod Gubałówką z ręczną góralską robotą. Legenda głosi, że pierwszym osadnikiem był w Zakopanem człowiek w pasiastym ubraniu, stąd najpopularniejsze góralskie nazwisko brzmi: Gąsienica. Co wiemy jednak na pewno? Od XI wieku zaczęli osiedlać się tu przybysze z ziemi krakowskiej i sandomierskiej, a kulturę pasterską przynieśli ze sobą migrujący 300 lat później Wołosi, pochodzący z obszaru dzisiejszej Rumunii. Wszystko się to ze sobą mieszało, przenikało, nasiąkało, a od XVIII wieku mówimy już o odrębnej kulturze góralskiej Podhala.

fragment książki - wkładka z fotografiami

Cokolwiek myślimy o Zakopanem, każdy, choć raz w życiu, powinien dać mu się poznać na własnej skórze. Z przewodnikiem Pauliny Młynarskiej i Beaty Sabały-Zielińskiej spotkanie to nie musi być traumatyczne. Dzięki niemu dowiemy się czego nie kupować pod Gubałówką, dlaczego w obecności górali nie powinniśmy śpiewać "Góralu, czy ci nie żal?", co może z nami zrobić halny, gdzie bywać i co omijać szerokim łukiem, co pić, co jadać i jak zrozumieć górala! Jeśli do tego dołączyć przepiękne i cenne fotografie współczesne oraz archiwalne, nasuwa nam się tylko jedno słowo podsumowania - polecamy!

niedziela, 17 kwietnia 2022

"Nazywam się Czogori" M. Cegielski




  • Wydawnictwo: Marginesy
  • Rok wydania: 2022
  • Ilość stron: 312
  • Dostępność: ceneo.pl


Po spotkaniu z autorem powieści "Nazywam się Czogori" czułam się do niej zniechęcona. Max Cegielski, autor reportaży, powieści i biografii, prezenter TVP Kultura, współprowadzący "Hali Odlotów", przez, może wszystkiego 15 minut, nie powiedział o powieści niczego, co mogłoby posłużyć za czytelniczy haczyk. Zacytował dwa fragmenty opowieści, zachęcił do kupna i zniknął, nie wchodząc w interakcje ze słuchaczami. 

Z przekory do samej siebie postanowiłam jednak dać szansę fabule. Nie każdy w końcu rodzi się swoim własnym PR-owcem ze strategiami komunikacyjnymi w małym palcu. I dobrze, dzieło powinno samo się obronić. Poza tym - "Marginesy"! Świetne wydawnictwo, bardzo dobre tytuły. To, co uderzyło mnie od razu po wzięciu książki do ręki, to wielkość czcionki, jaką na okładce zapisano imię i nazwisko autora, pod którymi zamieszczono znacznie mniejszy tytuł. Miał być głos oddany górze - jest delikatny dysonans poznawczy.

Góra przemawia kilkakrotnie. Duża Góra, czyli Czogori (K2) opowiada o swojej chorobie, na którą cierpi w wyniku działalności człowieka. A konkretnie - wspinającego się człowieka. Góra odczuwa jego próby zdobycia szczytu jako gwałt, przemoc, naruszenie równowagi. Tym bardziej, że po zakończonej ekspedycji pozostaje po himalaistach sporo plastiku, nieczystości i ciał tragicznie zmarłych kolegów czy koleżanek. Te ciała, którym nie zapewniono należytego pochówku, żyją nadal, zmieniając się w żywe trupy atakujące wszystko to, co napotkają na drodze. Opowieść góry jest elementem przedstawionego przez autora świata duchowego, po którym oprowadza nas przede wszystkim Iskander, stary ślepiec, którego zadaniem jest wtajemniczyć głównego bohatera Ola Woronicza w zaplanowany proces uzdrawiania góry. Problem leży również w tym, że jednym z żywych trupów, które Olo ma pokonać czekanem i spalić, jest jego zmarły na K2 ojciec - Aleksander Woronicz. Olo jednak nie ma z tym większych problemów. Jak trafia w Himalaje? Zostaje zaproszony na narodową wyprawę pod kierownictwem Jana.  Czas akcji - 1995, dziesięć lat po tragedii na K2, w której zginął m.in. Aleksander Woronicz. Razem z pozostałymi wspinaczami z ekipy - Czesikiem (ze Śląska), Jurijem ( z Kazachstanu), Filipem (luuuz bracie), Zuzanną (byłą kochanką ojca), Jackiem (lekarzem wyprawy), Gąsienicą (z Zakopanego) ma dotrzeć pod Czogori. Jego zadaniem jest dokumentacja fotograficzna przedsięwzięcia, ale i, jak się później okazuje, przemiana wewnętrzna, osiągnięcie dojrzałości poprzez rozprawienie się z przeszłością. Każda z postaci snuje swoją opowieść - jest ich łącznie dziesięć. Wydają się być bardziej zabiegiem konstrukcyjnym, ponieważ nie wnoszą niczego stymulującego do powieści. Ich tematyka oscyluje przede wszystkim wokół ojca Ola i jego powiązań z członkami wyprawy, dywagacji filozoficznych związanych z ciemną stroną himalaizmu czy konfliktu o prawo pierwszeństwa pomiędzy wspinaczami z zachodu i Szerpami.

Książka jednak nie jest niestrawna. Dla mnie była nawet pozytywnym rozczarowaniem, ponieważ spodziewałam się, że będzie dużo gorzej. Odczuwałam nawet coś na kształt osobistej przyjemności z rozwikływania pierwowzorów opisanych w książce bohaterów. Są tu bowiem nawiązania do życiorysów Macieja Berbeki (Boguś), Krzysztofa Wielickiego (Jan), Adama Bieleckiego (Filip), Denisa Urubko (Jurij), Stanisława Latałły (Aleksander Woronicz). Wzmiankuje się także o Wandzie Rutkiewicz i Jurku Kukuczce. A ponieważ rok 2022 został uchwalony rokiem Wandy Rutkiewicz, zachęcamy do samodzielnego zapoznania się z tą, niecodzienną na rynku książek poświęconych himalaizmowi, pozycją. A nuż znajdziecie w niej to, o czym milczą książki himalaistów.... mnie się nie udało.

link do wywiadu wspomnianego w tekście ---> Max Cegielski o swojej nowej powieści

sobota, 2 kwietnia 2022

"Wanda. Opowieść o sile życia i śmierci" Anna Kamińska




  • Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
  • Rok wydania: 2017
  • Ilość stron: 479
  • Dostępność: ceneo.pl

Rok 2022 to kolejny szczególny rok w historii współczesnej. Zapamiętamy go jako rok wojny - czas, w którym ludzkość po raz kolejny zostaje wystawiona na próbę i pozostaje niewiadomą, czy przejdzie tę próbę pozytywnie. W Ukrainie rosyjskie czołgi i samoloty zabijają dzieci, ciężarne kobiety, starców. Wszyscy zadajemy sobie pytanie jakie mechanizmy mogły zadziałać w XXI wieku, by w Europie doszło do takiego bestialstwa. 

Sejm RP wybrał również patronów roku 2022. Są nimi: Maria Konopnicka, Maria Grzegorzewska (wielkie oddanie problemom osób niepełnosprawnych), Ignacy Łukasiewicz (tak, ten od lampy naftowej), Józef Mackiewicz (opisywał życie mieszkańców pogranicza polsko-litewsko-białoruskiego), Józef Wybicki (dziękujemy za hymn!), polscy romantycy (Adam Mickiewicz, Juliusz Słowacki, Zygmunt Krasiński, Cyprian Norwid, Fryderyk Chopin, Stanisław Moniuszko, Jan Matejko) oraz.... Wanda Rutkiewicz. Gdyby nasza bohaterka mogła usłyszeć, jak nobliwe grono przyszło jej reprezentować, na jej twarzy z pewnością pojawiłby się ten dziewczęcy uśmiech, jaki znamy z wywiadów zarejestrowanych w latach 70. i 80. Gdyby mogła usłyszeć jednak w jakich okolicznościach będziemy świętować jej osiągnięcia, byłaby dogłębnie poruszona zaprzepaszczeniem wartości promowanych przez Wawrzyńca Żuławskiego, a w centrum których stoi człowiek, wzajemna pomoc, współodczuwanie i ratowanie życia partnera za wszelką cenę. Wojna i alpinizm, wspinaczka wysokogórska mają ze sobą wiele wspólnego, choćby w sferze nomenklatury. Górę się zdobywa przypuszczając atak szturmowy. Popularny jeszcze w wieku XX styl zdobywania gór wysokich, zwie się stylem oblężniczym. Wreszcie na górze można ponieść śmierć, podobnie podczas zdobywania pozycji nieprzyjaciela. 

Anna Kamińska, autorka książek o silnych kobietach (Halina Kruger-Syrokomska, Simona Kossak) w 2017 roku ukończyła prace nad kolejną wyrazistą postacią - Wandą Rutkiewicz. Opisała najwybitniejszą polską himalaistkę z reporterską wnikliwością i uczciwością sięgając po fakty z jej dzieciństwa, historie rodzinne i analizę osobowości tych, którzy Wandę kształtowali. 

Wanda Rutkiewicz na Mount Everest 1978 r.

W pierwszej część książki zatytułowanej "Dom" dowiemy się jak wyglądały relacje rodzinne u Rutkiewiczów. Nie był to dom standardowy, oboje rodzice mieli nietuzinkowe charaktery. W domu Wandy nie jadało się wspólnych posiłków i nie rozmawiało przy stole. Na ojca patrzono oczami matki, która była kobietą bezkompromisową. Musiała zawsze postawić na swoim. W tragicznym wypadku ginie brat Wandy. Wanda często powtarza, że żyje tylko dlatego, że mali chłopcy nie chcą się bawić z dziewczętami. To prawda. Tego dnia miała bawić się razem z bratem. Od tej pory stara się udowodnić ojcu, że jest w stanie zastąpić mu pierworodnego syna. Ojciec staje się dla niej motorem napędowym. Gdy zostaje zamordowany, Wandzie rozpada się świat.

Relacje z rówieśnikami nie przychodzą Wandzie łatwo. Wydaje się nawet, że ich nie potrzebuje. Często izoluje się i zamyka. Nie jest osobą, którą interesuje seks, miłość i randki. Niektórzy mają wrażenie, że przyczyną jest strach przed odrzuceniem. Potrzebny jest ktoś, kto ją oswoi i pomoże się otworzyć. Romans ojca i rozwód rodziców nie pomaga jej radośnie i z optymizmem wejść w dorosłość. 

Spotkanie Wandy Rutkiewicz z Papieżem 
Janem Pawłem II 1979 r. - Wanda przekazuje kamyk
z Mount Everestu.
Druga część książki to "Góry". Przygoda z górami rozpoczęła się dla Wandy w okresie studiów. Wanda miała metr sześćdziesiąt osiem centymetrów wzrostu, była bardzo kobieca, ale jej dłonie były męskie, uścisk także - mocny, konkretny. Idealny do chwytania nagiej skały. Góry łączą się z pierwszymi zauroczeniami damsko-męskimi. Wanda miała jednak problem w rozpoznawaniu emocji u siebie i u mężczyzn. Nie odróżniała tych, którzy chcieli jej pomóc z uprzejmości od tych, którzy się w niej kochali. Nie była spontaniczna, trzymała się zasad i nie pozwalała sobie na wygłupy. Nie piła alkoholu i nie potrafiła się wyluzować. Rozmawiała jak facet, nie tak, jak wypowiadają się kobiety. Cedziła zdania, zastanawiając się nad poszczególnymi słowami. Stale się kontrolowała. Nie plotkowała, nie skarżyła się na nikogo i o nikim nie mówiła źle. Cechowała ją hiperpoprawność. Dlatego postrzegano ją jako wyrachowaną i stawiającą swoje cele wyżej niż cokolwiek innego. Bywali jednak i tacy, którzy dostrzegali więcej i inaczej. Reinhold Messner wspomina, że Wanda wydała mu się osobą "łagodną, delikatną, która tyko stara się zrobić wrażenie innej". Inny znajomy wspomina, że Wanda składała się z ambicji, była skoncentrowana na swoim celu, który za wszelką cenę chciała osiągnąć. Przy bliższym poznaniu jej ocena nie była jednak już tak jednoznaczna. Miała w sobie niepokój oto, co ktoś o niej pomyśli. Jej zachowania były więc bardziej odgrywaniem roli, jakiej, w jej mniemaniu, oczekiwano od niej. Obraz siebie, jaki stworzyła był wypadkową tych właśnie oczekiwań świata zewnętrznego, a właściwie wyobrażeń na temat tych oczekiwań oraz jej własnych wizji siebie samej. Stała się niewolnikiem tego obrazu. Janusz Onyszkiewicz powie o Wandzie:

"(...) zrozumiałem, że ona mimo chłodnej powierzchowności jest w środku pełna troski i współczucia, że nie myśli tylko o sobie. (...) zdałem sobie sprawę, że Wanda jest twarda w górach, w realizacji celu, ale na co dzień, w relacjach międzyludzkich, jest w niej ciepło."

W pracy Wanda uważana była za dziwaka. Przychodziła z plecakiem pełnym kamieni. Ćwiczyła mięśnie. W domu spała na strychu w śpiworze. Wyrabiała odporność na niskie temperatury. Chciała być najlepszą alpinistką. W pracy była samotnikiem. Z czasem straciła zaufanie do ludzi, wiarę w ich bezinteresowność i dobre intencje. Wolała pracować samodzielnie. W 1970 roku wzięła ślub z Wojciechem Rutkiewiczem. W jednym z wywiadów wspomina:

Wanda zdobywa K2 w dniu swoich imienin
23 czerwca 1986 roku.

"Wychodziłam za mąż, bo po pierwsze, byłam zakochana, a po drugie, wydawało mi się, że wyjście za mąż i posiadanie dzieci należy do moich obowiązków życiowych. Ale okazało się, że tylko mi się tak wydawało. Nie potrafiłam ugiąć się ani zagrać przeznaczonej mi roli." 

16 października 1978 roku jako trzecia kobieta w historii i pierwszy obywatel Polski zdobywa Mount Everest, czym doprowadza do szału męską część środowiska himalajskiego w Polsce. Wspinacze polują na tę górę od dawna. Uda im się powtórzyć wyczyn Wandy dopiero 17 lutego 1980 roku. Tego samego dnia, gdy Wanda staje na Dachu Świata, papieżem zostaje wybrany Polak, Karol Wojtyła. Zapyta później Wandę "Czy pani sama była na Mount Evereście?" "Najwyższych szczytów nie zdobywa się samotnie" - odpowie mu Wanda. 

Część trzecia książki to "Tajemnica". Wanda coraz bardziej zamyka się na innych, którzy zamykają się na nią i tworzy się błędne koło, z którego nikt nie umie znaleźć wyjścia. Wanda mówi o sobie:

"Gdy wracam do życia na dole ze zdziwieniem i niepokojem przyglądam się jak świat dokądś pędzi i pędzi. Wciąż jest mniej słów, którymi się z nim kontaktuję. Słowa stają się nieważne, nieważkie, puste. Wolę milczeć. Coraz częściej milczę."

Zaczyna odczuwać potrzebę działania w samotności. Meksykanin Carlos Carsolio organizuje wyprawę na Kanczendzongę. Wanda zaprasza na nią Arkadiusza Gąsienicę-Józkowego. W plecaku ma szampon, ręcznik, szczoteczkę do zębów i perfumy. Wszystko to Józkowy wyrzuci z jej placeka, gdy zorientuje się, że Wandzie brak kondycji. Przed wyjazdem zwykle żegnała się ze swoim sztabem w ustalony, rytualny sposób. Tym razem pożegnania były inne. Hannie Wiktorowskiej oddaje swoją kurtkę, która tak jej się spodobała. Andrzeja Piekarczyka prosi o komplement. Ten nie wie, co powiedzieć, bo Wanda wygląda okropnie. Jest zmęczona. Krystyna Zapendowska-Starzyk zawsze dawała Wandzie przed wyjazdem talizman. Tym razem była na nią zła i talizmanu w postaci bursztynu jej nie przekazała. Ze swoją matką pożegnała się również inaczej niż zwykle. Broniła się przed odbyciem rytuału, zrobieniem krzyża na czole i popatrzeniem w oczy. 

Wanda i jej krótki epizod wyścigów samochodowych.
Co się działo na Kaczendzondze, pozostaje wielką tajemnicą. Prawdziwi ludzie gór odchodzą właśnie w ten sposób. Matka Wandy zawsze przestrzegała przed wchodzeniem na sam szczyt. W języku Tybetańczyków Kanczendzonga oznacza przecież Skarbnicę Pięciu Wielkich Śniegów (1. sól, 2. złoto i turkusy, 3. święte księgi i bogactwa, 4. oręż, 5. zboże i leki) i stanowi siedzibę bogów, którzy srogo karzą tych, co ośmielą się stanąć na ich terytorium. Matka Wandy aż do swojej śmierci nie uwierzy w to, że jej córka nie żyje. Będzie twierdziła, że ma z córką kontakt psychiczny i że mieszka ona w klasztorze w Tybecie. Co roku, w Dniu Matki, będzie czekać na telefon. Wanda śni się wielu ludziom, niekoniecznie tylko tym, z którymi była blisko związana. Tak, jakby jej magnetyczna osobowość, energia unosząca się w przestrzeni, dawała możliwość wejrzenia w to kim, czym, była Wanda naprawdę. 

Bogdan Stefko powie:

"W górach wysokich śmierć jest świetlista. W strefie śmierci patrzy się na nią pogodnie. Człowiek na takiej wysokości docenia życie, ale nie wzbrania się przed śmiercią. Nie boi się końca i czuje lekkość w przyjmowaniu śmierci. Ciało zmarłego człowieka na wysokości ośmiu tysięcy metrów wygląda bardzo dobrze. Zamarznięty ma wyraz twarzy, jakby się uśmiechał. Siedzi nieruchomo w kasku, z goglami na nosie, ubrany w kombinezon i ma pogodną twarz."

Wanda chciała żyć, ale nie miała też nic przeciwko śmierci. Tam, na górze, ostatniej swojej górze, została sama. Nie znalazł się nikt, kto by jej pomógł. Ani Carsolio, ani Józkowy. Nigdy nie dowiemy się tego, czy było jej wtedy wszystko jedno. Czy gdyby miała rodzinę, czekającą na dole, byłoby jej mniej wszystko jedno i chęć powrotu dałaby jej energię potrzebną do walki. Może jadąc na swoją ostatnią górę, jechała już jednak do domu ostatecznego? Tak niebywała osobowość mogła być czuła na swoje własne przeznaczenia. Możliwe, że zaburzone rytuały pożegnalne, dawały wyraz tej sile przyciągania, którą już wtedy czuła Wanda. 

Parafrazując jej własne słowa życzymy wszystkich, którzy nas czytają, żeby osiągali w życiu swoje Mount Everesty. Ukrainie życzymy zwycięstwa i grona prawdziwych przyjaciół, bo najwyższych szczytów nie zdobywa się samotnie.