poniedziałek, 31 stycznia 2022

"Ucieczka na szczyt" Bernadette McDonald


  • Wydawnictwo: Agora
  • Rok wydania: 2012
  • Ilość stron: 375
  • Dostępność: ceneo.pl
"Nie zapominajcie o tych, którzy pozostali w górach i czuwają przy ogniskach, strzegą wysokich przełęczy. Przełęczy, które chcecie przemierzyć. Ich niezwykłą wytrwałość możecie nazwać szaleństwem. Pomyślcie jednak o tych dniach, kiedy sami marzyliście...Nie spieszcie się zapominać tych, którzy pozostali w górach, walcząc do końca. Może ciągle kroczą po mglistej ścieżce, którą wy porzuciliście"


Bernadette McDonald to urodzona w Kanadzie autorka książek o tematyce głównie górskiej. "Ucieczka na szczyt" jest jednym z jej dzieł poświęconych polskim wspinaczom wysokogórskim. Tym razem jest to rzecz o Wandzie Rutkiewicz, Krzysztofie Wielickim, Wojciechu Kurtyce oraz Jerzym Kukuczce. Połowa z nich zginęła w górach wysokich - Rutkiewicz na Kanczendzondze, Kukuczka na Lhotse.

Bernadette McDonald przywołuje wspomnienia o dobrze nam wszystkim znanych wyczynach polskich himalaistów, skupiając się jednak mimo wszystko na złotej epoce polskiego himalaizmu - końcówce lat siedemdziesiątych, latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX wieku. 

Książka podzielona została na 16 rozdziałów, z których każdy zaopatrzono w co najmniej jeden cytat kojarzący się z górami, marzeniami lub pamięcią. 

"Najbardziej nieszczęśliwi ludzie w dzisiejszych czasach to najczęściej ci w ruchu, zmuszeni do szukania utopii na zewnątrz siebie" Pico Iyer "The Global Soul"

Tym cytatem autorka wprowadza nas w rozdział szesnasty pt. "Najbardziej samotna korona" zwracając  uwagę na dwie twarze sukcesu - jego zewnętrzną otoczkę i splendor, jaki spływa na zwycięzcę ale i częstokroć jego samotność na szczycie oraz po zejściu z niego. "Omnia mea pecum porto" przypisywane greckiemu filozofowi Bias of Priene wydaje się również definiować psychologiczną przyczynę zdobywania wysokich gór, którą jest poszukiwanie odbicia świata idealnego zamkniętego gdzieś bardzo głęboko w duszy ludzi gór. Poczucie niespełnienia po zdobyciu / niezdobyciu szczytu popchnęło niektórych z nich ku tragedii (Rutkiewicz, Kukuczka, Mackiewicz, Berbeka). 

Autorka pochyla się również nad fenomenem złotej epoki polskiego himalaizmu. Zastanawia się nad przyczynami sukcesów odnoszonych przez kraj, który borykał się z głodem, uciskiem, ograniczeniami. Jaki mechanizm zadziałał, że czasy te stały się kuźnią ambicji? Zachodnim wspinaczom nie brakowało niczego, mieli pod dostatkiem szpeju, wsparcia, pożywienia, mimo to nie odnosili sukcesów w górach wysokich. Były to raczej sukcesy indywidualne niż narodowe. 

"Kiedy jesteś zbyt rozpieszczany, tracisz odporność na cierpienie, tracisz siłę płynącą ze spokoju. Austriacy i Niemcy też byli silni, ale tylko to powojenne pokolenie" mówił o Polakach Carlos Carsolio, który również uważał, że swoje sukcesy zawdzięczają ciężkiemu dzieciństwu. 

Niektórzy wskazywali na poczucie niższości Polaków i konieczność ciągłego udowadniania, że są coś warci. Inni przeciwnie - na poczucie wyższości płynące z tradycji szlacheckiej i rycerskiej. Wskazywano również na wzorzec w postaci Jezusa Chrystusa, który odznaczał się męstwem ale i poświęceniem. Każdy z tych czynników z pewnością miał swój wpływ na zawziętość Polaków w zdobywaniu kolejnych szczytów himalajskich. Szczególnie, że w Himalajach pojawili się stosunkowo późno i mieli wiele do nadrobienia.

Alek Lwow swego czasu podzielił polski alpinizm na 3 kategorie:

  1. męski
  2. kobiecy
  3. Wanda Rutkiewicz

Wanda Rutkiewicz i Jan Paweł II - 1978
fot. za Przegląd Sportowy
Żartobliwie, oczywiście, ale było w tym podziale sporo prawdy. Bernadette McDonald poświęca Wandzie Rutkiewicz sporo miejsca i to cieszy, choćby z uwagi na ogłoszenie roku 2022 rokiem Wandy Rutkiewicz. Niezwykła kobieta, skrajnie różnie oceniana przez środowisko. Tragedie, jakich doświadczyła w dzieciństwie są przynajmniej w pewnej części usprawiedliwieniem twardego, bezkompromisowego charakteru jaki okazywała w wysokich górach. Potrafiła być jednak niezwykle czuła i słaba, co widzimy m.in. w jej listach do przyjaciółki i menadżerki Miriam O'Brien. Jako pierwsza Europejka i pierwszy obywatel polski stanęła na Mount Everest i to w dodatku dokładnie w dniu powołania Karola Wojtyły na stanowisko papieża. 16 października 1978 wyznaczył standardy nie tylko w górach wysokich, ale i w odradzającej się powoli Polsce. 17 lutego 1980 Krzysztof Wielicki i Leszek Cichy stają na Mount Everest jako pierwsi zdobywcy zimą. W tym samym roku Czesław Miłosz otrzymuje Nagrodę Nobla. To wszystko tworzyło aurę niezwykłości wokół narodu, który w tym samym czasie, pod podszewką grubego ortalionu cierpiał i cierpliwie czekał na swoje pięć minut. 

Jerzy Kukuczka po zdobyciu 14 ośmiotysięczników
Fenomen Kukuczki - nazywanego przez Kurtykę "psychologicznym nosorożcem" ze względu na jego niezwykłą odporność - zachwycał od zawsze. Nie dla wszystkich był zrozumiały jego wyścig z Messnerem i filozofia kolekcjonowania szczytów. Kukuczka jednak do gór miał dość pragmatyczne podejście, nie szukał w nich metafizyki, nie stanowiły one dla niego źródła przeżyć duchowych. "Szczyt zapłacony, ma być zrobiony" mawiał i wydaje się to świetnie definiować jego stosunek do alpinizmu. Góry zapewniały mu jednak spokój. Tętno spoczynkowe Kukuczki wynosiło około 70 uderzeń na minutę, gdy się wspinał spadało do 48. Zupełnie tak, jakby jego czynności życiowe zwalniały, cały organizm hibernował się po to, aby przeżyć dłużej. Gdy ktoś zwrócił mu uwagę, że wcale nie wygląda na alpinistę, Kukuczka zwykle odpowiadał, że to się okaże na 8000 m. I tak właśnie było. 

Jerzy Kukuczka i Wanda Rutkiewicz na zawsze pozostali na swoich górach, które były ich idee fix. Bernadette McDonald wspomina sny, jakich doświadczyli bliscy w momencie, gdy Kukuczka i Rutkiewicz walczyli o życie. Zarówno sen syna Kukuczki, jak i Ewy Matuszewskiej o Wandzie są zjawiskami, które trudno wytłumaczyć, wpisują się jednak w aurę, jaka otacza góry wysokie i ludzi gór. Wojtkowi Kurtyce i Krzysztofowi Wielickiemu się udało. 

Wojciech Kurtyka

"Nie mam pojęcia, dlaczego przez te wszystkie lata nawet włos nie spadł mi z głowy... Gdy o tym myślę, zaczynam się bać. Czy będę kiedyś musiał za to zapłacić?" mówi Kurtyka.

Wanda, jak sama pisała do Marion, nie była dobrze przygotowana na Kanczendzongę. Była pełna energii, ale wewnętrznie i fizycznie nie była w najlepszej kondycji. W książce czytamy wstrząsające słowa, będące próbą analizy, na jaką zdobyła się Bernadette McDonald:

"Być może przygotowywała siebie i innych na ten dzień, odcinając się stopniowo od bliskich i znajomych. Zostawiła po sobie niewiele przedmiotów i żadnego bagażu emocjonalnego. Wanda podróżowała po ziemi bez wielkiego obciążenia"

Kilka lat wcześniej, po śmierci Kukuczki, Wanda radziła:

"Nie powinniśmy osądzać ludzi, którzy szukają niebezpieczeństwa w najwyższych miejscach świata, lub wymagać od nich odpowiedzi na pytanie o sens tego, co robią. Kiedy płacą najwyższą cenę za swoją pasję, powinniśmy po prostu o nich pamiętać..."

Rada uniwersalna. Po śmierci Wandy bowiem również pojawiały się śmielsze oceny "Karawany do marzeń", projektu, który był ostatnim pomysłem wybitnej himalaistki. Wydaje się, że wzięła na swoje barki zbyt dużo, mając nadzieję na odnalezienie spokoju wewnętrznego i spełnienia, które pozwoliłoby jej cieszyć się życiem. Błędne koło, w jakie jednak wpadła, koło akcji i reakcji, które jeszcze bardziej odpychały ją od ludzi a ludzi od niej, i którego nikt, żadna ze stron, nie umiała przerwać, przelało czarę goryczy. Nie znalazł się nikt, kto zechciałby jej pomóc w momencie krytycznym i mógł być to wtedy, gdy obecność drugiego człowieka i jego pomocna dłoń jest tak ważna, czynnik wyzwalający chęć przeżycia. Niektórzy mieli z tego powodu poczucie winy, inni nie. 

Krzysztof Wielicki i Leszek Cichy
fot. za Sport.pl
Wielkim atutem książki są fragmenty, cytaty z kategorii "food for thought", pobudzające refleksje i nadające tematyce, powielanej już przecież wielokrotnie, głębi i nowego wymiaru. Niezwykła kolekcja zdjęć i tabela najważniejszych osiągnięć Polaków w górach wysokich, znajdująca się na końcu książki, uzupełniają bogatą treść. 

W dwóch miejscach książki zauważyliśmy nieścisłości. Na stronie 272, gdy autorka opisuje sukces Jerzego Kukuczki związany z ukończeniem Korony Himalajów, pisze: "...wszyscy w bazie świętowali jego sukces przy cieście ozdobionym flagami. Czternaście flag oznaczało czternaście szczytów". Oczywiście było to nie ciasto, a 14 klusek śląskich. Na stronie 299 czytamy natomiast: "[Wanda] powróciła do Katmandu 29 września i zaraz poszła na południową ścianę Annapurny. Góra ta, po raz pierwszy zdobyta w roku 1970 przez Chrisa Boningtona z ekipy brytyjskiej, stanowiła niebagatelne trofeum" Annapurna po raz pierwszy zdobyta została przez Herzoga i Lachenala w 1950 roku. Wyprawa Chrisa Boningtona zaś, jako pierwsza, zdobyła jej południową ścianę. Wydaje się więc być to błąd tłumaczeniowy.

Książka warta przeczytania.


niedziela, 23 stycznia 2022

"14 szczytów: Nie ma rzeczy niemożliwych" Torquil Jones


  • Reżyser: Torquil Jones
  • Rok produkcji: 2021
  • Kategoria wiekowa: 13+
  • Dostępność - Netflix.pl

Nie milkną echa wielkiego wyczynu nepalskich wspinaczy, którzy 16 stycznia 2021 roku o godz. 17 (13 polskiego czasu) jako pierwsi zdobyli Czogori zimą. Grupę tworzyło 10 osób, wśród nich Nirmal "Nims" Purja, który ogłosił, że szczyt zdobył bez korzystania z tlenu, zamykając tym samym usta tym wszystkim krytykom, którzy twierdzą, że butle tlenowe to rodzaj dopingu. 

Tego samego roku, na fali fascynacji dokonaniami Nepalczyków, Noah Media Group wypuszcza film dokumentalny "14 szczytów: Nie ma rzeczy niemożliwych". Film opowiada o "Project Possible" - planie zdobycia wszystkich ośmiotysięczników w ciągu 7 miesięcy. Głównym jego twórcą i bohaterem staje się Nims Purja, który w towarzystwie innych nepalskich wspinaczy będzie próbował pobić rekord Koreańczyka Kima Chang-Ho, który wynosił 7 lat 10 miesięcy i 6 dni (Jurkowi Kukuczce zajęło to 8 lat, Reinholdowi Messnerowi 16). 

Jak mówi sam Nims motywował go patriotyzm. Swój projekt dedykował Nepalowi i wszystkim nepalskim wspinaczom - duchom. Tym, którzy latami towarzyszyli himalaistom z Zachodu, pomagając im urzeczywistniać nie swoje marzenia i zdobywać laury uznania. Sami rzadko wymieniani byli z imienia i nazwiska pozostając w cieniu. A to przecież oni od zawsze byli w Himalajach. I ta chęć odzyskania należnego im szacunku popchnęła Purję ku realizacji projektu.  

Projekt podzielono na 3 fazy:

  • faza 1 - Nepal 
  • faza 2 - Pakistan
  • faza 3 - Tybet

Ośmiotysięczniki zdobyte przez Nims'a w kolejności chronologicznej:

  1. Annapurna - 23 kwietnia 2019
  2. Dhaulagiri - 12 maja 2019
  3. Kanczendzonga - 15 maja 2019 (tu po raz pierwszy cierpi na HACE - wysokościowy obrzęk mózgu)
  4. Mount Everest - 22 maja 2019
  5. Lhotse - 22 maja 2019
  6. Makalu - 24 maja 2019
  7. Nanga Parbat - 3 lipca 2019
  8. Gaszerbrum I - 15 lipca 2019
  9. Gaszerbrum II - 18 lipca 2019
  10. K2 - 24 lipca 2019
  11. Broad Peak - 26 lipca 2019
  12. Czo Oyu - 23 września 2019
  13. Manaslu - 27 września 2019
  14. Sziszapangma - 29 października 2019


Całość zajmuje mu 6 miesięcy i 6 dni. 

Niewiele osób wierzyło w powodzenie projektu. Pieniądze potrzebne na jego realizację zdobył zastawiając dom. Rodzeństwo uważało go za szaleńca, gdy zrezygnował z dobrze płatnej pracy w brytyjskich siłach specjalnych. Sam miał wiele chwil zwątpienia, szczególnie w początkowej fazie projektu. Problemy sprawiła mu również Sziszapangma. Kiedy władze chińskie zamknęły wejście na szczyt do końca 2019 roku, przypuszczał, że nie uda mu się skompletować korony. Dzięki osobom reprezentującym rząd nepalski oraz zwykłym internautom ślącym prośby do władz Chin - udało się. Jak mówi Nims: "W życiu trzeba robić to, w co się wierzy"

Dość istotne znaczenie mają wypowiedzi znanych wspinaczy wysokościowych w tym Reinholda Messnera, wkomponowane w dokument. Messner, jako największy żyjący autorytet w dziedzinie himalaizmu, wypowiada się o Nimsie z podziwem, choć sam nie stosował nigdy stylu hybrydowego polegającego na użyciu tlenu po przekroczeniu strefy śmierci tj. powyżej 8000 m.

"Zdobyliśmy 14 najwyższych szczytów świata i powiedzmy sobie szczerze, że gdyby dokonał tego ktoś z zachodniego świata zainteresowanie byłoby 10 razy większe. Oddajmy sprawiedliwość tym, którzy na nią zasługują, wy możecie to zrobić. Razem możemy wiele zmienić. Messner ma mój ogromny szacunek. Opracował własną strategię i dokonał tego pierwszy. To było wyjątkowe wydarzenie w historii wspinaczki wysokogórskiej. Co dalej? Na razie nie wiem, ale zrobimy coś jeszcze większego" mówi Nirmal Purja na zakończenie dokumentu, który możecie obejrzeć na platformie Netflix. 

Mocnymi punktami filmu są zdecydowanie zdjęcia oraz muzyka brytyjskiej kompozytorki Nainita Desai. Nirmal podkreśla w filmie sukces całego zespołu nie tylko przy realizacji projektu, ale i akcji ratunkowej co również sprawia, że warto poświęcić czas na obejrzenie dokumentu. Brakuje trochę profesjonalnego operatora kamery, który nagrywałby projekt z ukrycia uwieczniając wydarzenia w sposób niezainscenizowany. Nims zatrudnia fachowca dopiero pod K2 z uwagi na ograniczony wcześniej budżet i zdecydowanie poprawia to sposób relacjonowania wydarzeń. Słabym punktem jest również próba upchnięcia wielu wątków i wydarzeń w zaledwie 105 minutach filmu. Widz może odnieść wrażenie pośpiechu i powierzchowności. 


 

sobota, 22 stycznia 2022

"Annapurna" Maurice Herzog


  • Wydawnictwo: Marginesy
  • Rok wydania: 2018
  • Ilość stron: 302
  • Dostępność: ceneo.pl

Historia zdobycia pierwszego ośmiotysięcznika rozpala wyobraźnię. 3 czerwca 1950 roku Maurice Herzog i Louis Lachenal stają na szczycie góry, która nie zna litości. Bez szczegółowych map, bez butli tlenowych, za to na amfetaminie (maxiton). Ich wyczyn zostanie powtórzony dopiero za kolejne 20 lat. W 1970 roku Dougal Haston i Don Whillans wyznaczą nową drogę południową ścianą, by 27 maja stanąć na szczycie i okryć sławą wyprawę Chrisa Boningtona. 

Maurice Herzog na szczycie Annapurny
fot. za GeekWeek - Interia

Annapurna to dziesiąty co do wysokości szczyt ziemi (8091 m. n.p.m.). 33 km od niej znajduje się Dhaulagiri, kolejny himalajski olbrzym. W sanskrycie "anna" oznacza 'pożywienie' a "purna" - 'wypełniona. Wypełniona pożywieniem to ogromny masyw górski o długości 55 km. Wyróżnia się w niej 3 wierzchołki: 

  • Annapurna I wierzchołek główny - 8091 m.
  • Annapurna I wierzchołek środkowy - 8051 m.
  • Annapurna I wierzchołek wschodni - 8010 m.

Duża rozległość masywu sprawia, że jest to jedna z najniebezpieczniejszych gór świata. Wystarczy przyjrzeć się danym - do 2005 roku zarejestrowano 103 wejścia i 56 przypadków śmierci.

W skład pierwszej wyprawy w roku 1950 weszli: Maurice Herzog (kierownik), Marcel Schatz, Gaston Rebuffat, Jean Couzy, Louis Lachenal (zwany też Biscante, co oznacza 'jabłecznik'), Lionel Terray, Jacques Oudot (lekarz), Marcel Ichac (operator filmowy), Francis de Noyelle oraz siedmiu Szerpów. Wybrali się w miejsce wcześniej nieznane, posiadając jedynie nieprecyzyjne mapy indyjskie. 

Wieczór w namiocie przed atakiem (od lewej):
Lachenal, Oudot, Rebuffat, Herzog, Schatz.
Po raz pierwszy więc wyprawa musiała jednocześnie zbadać i zdobyć szczyt. Za cel wybrano Dhaulagiri i Annapurnę. Dhaulagiri, po licznych eksploracjach, okazał się niedostępny, postanowiono więc przypuścić atak na Annapurnę. Początkowo Francuzi nie mogli się przyzwyczaić do skali, wszędzie było dalej niż im się zdawało i wyżej niż gdziekolwiek. Czas okazał się względny. Odległości zawsze były niedoszacowane i eksploracja zabierała więcej czasu, niż się spodziewano. Jednocześnie lada chwila miał zjawić się monsun, zintensyfikowano więc działania. Udało się. Zdobycie szczytu rozpoczęło jednak gehennę. Herzog z poważnymi odmrożeniami stóp i dłoni, Lachenal również poodmrażany, choć w stopniu lżejszym, Rebuffat i Terray cierpiący na ślepotę śnieżną - rozpoczęli morderczą wędrówkę w dół. 

"Czuję, że koniec jest bliski, ale takiego końca pragną wszyscy alpiniści, gdyż zgodny jest z ich pasją. Jestem wdzięczny górom, że są dziś dla mnie tak piękne. Ich cisza wzrusza mnie jak cisza kościoła. Nie cierpię wcale i nie czuję żadnego lęku. Mój spokój jest przerażający." pisał Herzog

Maurice Herzog z odmrożeniami dłoni.
fot. za Desnivel
Towarzysze niedoli nie pozwolili mu jednak zginąć. Pomimo ciężkiego stanu, ogromnego cierpienia podczas zabiegów wstrzykiwania do tętnic nowokainy i acetylocholiny, udało się przetransportować chorego Herzoga i Lachenala to bezpiecznego miejsca. Maharadża Nepalu Mohun Shamsher Jung Bahadur Rana, w uznaniu zasług wręczył Herzogowi najwyższe krajowe odznaczenie Gurkhów, nadawane tylko wojskowym w czasie wojny - Order Walecznej Prawej Ręki Gurkh. Zdobycie bogini obfitości jest w końcu powodem do dumy nie tylko dla Francuzów, ale i dla samego Nepalu. To właśnie  na jego terytorium znajduje się pierwszy zdobyty ośmiotysięcznik. 
Maurice Herzog z licznymi odmrożeniami po powrocie do 
kraju - lipiec 1950 fot. za GeekWeek - Interia



"Annapurna" to piękna opowieść o kultowej już wyprawie. Wstęp, napisany przez Herzoga w paryskim szpitalu w czerwcu 1951 roku, zapowiada jej szczerą relację. Herzog opowieść dyktuje, ponieważ stan jego zdrowia jest poważny, czeka go szereg operacji oraz długie leczenie. Jest to jednak dzieło zbiorowe, ponieważ zawarte w nim wspomnienia Herzoga wzbogacono faktami opisanymi w dzienniku Ichaca, Lachenala oraz uzupełniono dzięki pozostałym członkom wyprawy. Ostatecznie tekst poprawił i nadał mu kształt brat Maurice'a Herzoga - Gerard. Fakt, iż autor książki uszedł z życiem pozostawił w nim trwały ślad w postaci szerszego spojrzenia na rzeczywistość oraz aktu wdzięczności za to, czego do tej pory nie zauważał. Dał mu wolność pojmowaną jako sposób myślenia. A także pewność, że tego rodzaju wolność nigdy nie może być utracona i spokój spełnienia.

Przytoczmy jeszcze wspaniały fragment kończący opowieść:

"Dla każdego z nas Annapurna jest spełnionym ideałem; w młodości nie gubiliśmy się w fantastycznych opisach ani w krwawych walkach, jakimi dzisiejsze wojny karmią dziecięcą wyobraźnię. Góry były dla nas naturalną areną, gdzie igrając na krawędzi życia i śmierci, znaleźliśmy wolność, której szukaliśmy na oślep, wolność potrzebną jak chleb.

Góry ofiarowały nam swoje piękno, które podziwiamy z dziecięcą prostotą i szanujemy jak mnisi myśl o bóstwie.

Annapurna, ku której poszlibyśmy wszyscy bez grosza przy duszy, jest dla nas skarbem, którym będziemy żyć... Z urzeczywistnieniem tego marzenia odwraca się karta... Zaczyna się nowe życie.

Są inne Annapurny w życiu ludzkim..."


środa, 5 stycznia 2022

"Krzysztof Wielicki. Piekło mnie nie chciało" D. Kortko M. Pietraszewski


  • Wydawnictwo: Agora
  • Rok wydania: 2019
  • Ilość stron: 440
  • Dostępność: ceneo.pl

5 stycznia - dzień urodzin Krzysztofa Wielickiego. Nie mogło być lepszej okazji do recenzji książki Dariusza Kortko i Marcina Pietraszewskiego. 

Ta książka to jednak nie laurka. Porusza wiele aspektów z życia jednego z Lodowych Wojowników, poddaje czytelniczej ocenie jego sukcesy, osiągane czasem kosztem życia i zdrowia - czyjegoś lub swojego. Pokusa oceny jest spora. Jesteśmy bowiem, już niekoniecznie jako czytelnicy, ale jako ludzie (przeważnie nizinni), skłonni do wyrokowania. Wiemy przecież, co dobre, co złe, jesteśmy przekonani o tym jak należy zachować się w sytuacji wyboru. A Wielicki stawał przed nim wielokrotnie. Właściwie linię swojego życia prowadził w taki sposób, że wybór był nieustanny. Góry czy rodzina? Droga nowa czy klasyczna? Na lekko czy w stylu oblężniczym? Sam czy z partnerem? Ratować czy zaczynać od nowa z kimś innym? Nazywany elektronem, wciąż w ruchu, działaniu, można było ustalić albo jego prędkość albo położenie. Niewątpliwie nietuzinkowy. Ciekawy. A co najważniejsze - żyjący. Wielu z jego kolegów, himalaistów złotej ery polskiego himalaizmu nie miało tego szczęścia. Dlatego już się nie wspina - nie chce prowokować losu. Z dawnej ekipy został już tylko on, więc daje świadectwo.

Krzysztof Wielicki - zdobywca
Mount Everest, 1980
"Musisz urodzić się we właściwym czasie" mówi wielki brytyjski himalaista Chris Bonnington. Słowa te wspomina Wielicki w napisanym przez siebie wstępie. I coś w tym jest, jeśli wziąć pod uwagę zmiany, jakie dokonały się w kulturze wspinania na przestrzeni lat. Wyprawy komercyjne, oferujące Mount Everest nawet amatorom, to dziś codzienność. Każdy już niemal, kto posiada odpowiednie zaplecze finansowe, może być zdobywcą. Wielkie rzeczy są na wyciągnięcie ręki. Profesjonalny sprzęt, podgrzewane kombinezony z logo sponsora, liofilizowana żywność, GPS to wszystko sprawia, że zdobycie szczytu staje się komfortowe jak meble z Ikei. Tylko czy jesteśmy przy tym w stanie doświadczyć tego, co było udziałem pionierów? Wystarczy spojrzeć na strój i wyposażenie Wielickiego, gdy 17 lutego 1980 jako pierwszy człowiek staje na szczycie Mount Everest zimą (wraz z Leszkiem Cichym), aby wyobrazić sobie, lub przynajmniej spróbować, z jakimi niedogodnościami czy brakami przyszło mu się borykać. Dziś jest już ostatnim z Lodowych Wojowników. Era dobiega końca. A właściwie pamięć o niej.

Krzysztof Wielicki urodził się w 1950 roku i choć nastąpiło to w Szklarce Przygodziskiej, jest Ślązakiem z wyboru (mieszka w Dąbrowie Górniczej). Zaczynał podobnie jak Kukuczka, od harcerstwa. Z sentymentem wspomina zdobywanie sprawności "trzech piór". Kandydat przez 3 doby był zobowiązany: milczeć jedną dobę (pierwsze pióro), wstrzymywać się od jedzenia drugą dobę (drugie pióro) oraz przesiedzieć w lesie cały dzień i noc (trzecie pióro). Harcerza nikt nie mógł zobaczyć, więc siedzieć należało w ukryciu. Potem studia, skałki, Tatry. Klasyczna droga do Alp i Himalajów. I to właśnie tam Wielicki, nazwany przez Hansa Schella "Flying Horse" czyli Pegazem, dokona swoich największych wyczynów. Broad Peak - zdobyty samotnie w 22 godziny. Dhaulagiri - 16 godzin. Lhotse - samotnie zimą, na dodatek w gorsecie ortopedycznym. Czy przekraczał cienką, czerwoną linię? Według Wielickiego są dwie czerwone linie - "jedna od strony rozsądku, a druga od strony szaleństwa. Między nimi jest bardzo duża przestrzeń dla tych, którzy mają wyobraźnię, i mała dla tych, którzy biorą rzeczy po imieniu". 

Wielicki staje się piątym na świecie zdobywcą Korony Himalajów. Ma już swoje lata, a że koniec lat osiemdziesiątych i lata dziewięćdziesiąte dają nowe możliwości, wielu Polaków, w tym i Flying Horse, odkrywa smykałkę do interesów. W CV Wielickiego mogłoby się ich znaleźć sporo: Extreme Mountain Agency (tragiczna wyprawa na Manaslu - agencję zamyka), Himal Sport, produkcja bielizny z rhovylu, organizacja trekkingów (jako kierownik był bardzo wymagający i zbyt szybki dla klientów, miał cierpliwość tylko do pojętnych uczniów), produkcja i dystrybucja chust firmy Buff, produkcja filmów o historii polskiego himalaizmu wraz z Jerzym Porębskim. Pomimo porażek Wielicki wciąż ma siłę podnosić się i upadać. Próbować od nowa. 

Kortko i Pietraszewski decydują się poświęcić sporą część książki również relacjom rodzinnym Wielickiego. Trudnym i wymagającym perspektywy czasu. Szczególnie pomiędzy ojcem a dziećmi. Gdy wyjeżdżał, córki łapały go za kolana i nie pozwalały się ruszyć. Zaczął wyjeżdżać nocą. Marta, jedna z córek, mówi: "Gdy byłyśmy małe, ojciec powtarzał, że po prostu musi wyjeżdżać. Potem zrozumiałyśmy, że to nie żaden przymus, tylko jego wybór. To odkrycie nas zabolało". 

Krzysztof Wielicki z żoną Katarzyną.

Ostatnio, przy okazji recenzji książki "Na szczytach sławy" Kukuczki i Malanowskiego pisaliśmy o kukuczkowskiej definicji szczęścia. Znajdujemy jej potwierdzenie również u Wielickiego:

"Jestem tu sam [Nanga Parbat], nawet nie mam się z kim podzielić radością, która zmienia się w smutek. Czy to wszystko ma sens? Co z tego, że tu jestem? Co to zmienia w moim życiu? Nie czuję satysfakcji. Coś się skończyło, a ja zawsze chciałem mieć to coś przed sobą"

To, co się skończyło to właśnie droga do realizacji kolejnego marzenia, wspominana przez Jerzego Kukuczkę w wywiadzie z Tomaszem Malanowskim. Zatem szczęście trwa tylko tak długo, jak droga do niego. Potem, po osiągnięciu celu, szczęście umyka. Trzeba go szukać na nowo. Być może to jest właśnie ten czynnik, który pcha Wielickiego, a także innych himalaistów, w góry ale i gmatwa ich ścieżki również i tu - w dolinach.

Podtytuł książki "Piekło mnie nie chciało" wydaje się jednak na wyrost w kontekście całej opowieści. Jest bardziej chwytem marketingowym, niż próbuje odpowiednie dać rzeczy słowo. Wielicki o sylwestrze 1988 spędzonym na Lhotse napisał w swoim pamiętniku: "Mógł być moim ostatnim, ale niebo mnie nie chciało, zaś piekło najwyraźniej zignorowało", dając tym samym do zrozumienia, że nie jest wystarczająco dobry, by zostać przyjęty w niebie a jednocześnie niewystarczająco zły, by interesowało się nim piekło. Zdecydowanie inaczej niż sugeruje nam nadany przez autorów tytuł. W książkach Kortko poświęconych wielkim himalaistom ("Berbeka", "Wielicki") łatwo o zagubienie. Jest to specyfika stylu pisarskiego, często chaotycznego, niezrozumiałych dla odbiorcy skrótów myślowych, dowolnego łączenia dat i myśli. Zdarzają się błędy merytoryczne ("W 2014 roku Polacy podejmują próbę zimowego wejścia na Broad Peak. Krzysztof Wielicki zostaje kierownikiem wyprawy" ---> była to wyprawa 2012/2013, na której zginęli Berbeka i Kowalski).

To, co zawsze imponuje w książkach Kortko to bibliografia - niespożyte źródło źródeł - tytuły książek, artykułów, filmów, dokumentów przyporządkowanych poszczególnym rozdziałom. Ogromny wór inspiracji, odwołań, z którego można czerpać latami. Zawsze warto.