środa, 5 stycznia 2022

"Krzysztof Wielicki. Piekło mnie nie chciało" D. Kortko M. Pietraszewski


  • Wydawnictwo: Agora
  • Rok wydania: 2019
  • Ilość stron: 440
  • Dostępność: ceneo.pl

5 stycznia - dzień urodzin Krzysztofa Wielickiego. Nie mogło być lepszej okazji do recenzji książki Dariusza Kortko i Marcina Pietraszewskiego. 

Ta książka to jednak nie laurka. Porusza wiele aspektów z życia jednego z Lodowych Wojowników, poddaje czytelniczej ocenie jego sukcesy, osiągane czasem kosztem życia i zdrowia - czyjegoś lub swojego. Pokusa oceny jest spora. Jesteśmy bowiem, już niekoniecznie jako czytelnicy, ale jako ludzie (przeważnie nizinni), skłonni do wyrokowania. Wiemy przecież, co dobre, co złe, jesteśmy przekonani o tym jak należy zachować się w sytuacji wyboru. A Wielicki stawał przed nim wielokrotnie. Właściwie linię swojego życia prowadził w taki sposób, że wybór był nieustanny. Góry czy rodzina? Droga nowa czy klasyczna? Na lekko czy w stylu oblężniczym? Sam czy z partnerem? Ratować czy zaczynać od nowa z kimś innym? Nazywany elektronem, wciąż w ruchu, działaniu, można było ustalić albo jego prędkość albo położenie. Niewątpliwie nietuzinkowy. Ciekawy. A co najważniejsze - żyjący. Wielu z jego kolegów, himalaistów złotej ery polskiego himalaizmu nie miało tego szczęścia. Dlatego już się nie wspina - nie chce prowokować losu. Z dawnej ekipy został już tylko on, więc daje świadectwo.

Krzysztof Wielicki - zdobywca
Mount Everest, 1980
"Musisz urodzić się we właściwym czasie" mówi wielki brytyjski himalaista Chris Bonnington. Słowa te wspomina Wielicki w napisanym przez siebie wstępie. I coś w tym jest, jeśli wziąć pod uwagę zmiany, jakie dokonały się w kulturze wspinania na przestrzeni lat. Wyprawy komercyjne, oferujące Mount Everest nawet amatorom, to dziś codzienność. Każdy już niemal, kto posiada odpowiednie zaplecze finansowe, może być zdobywcą. Wielkie rzeczy są na wyciągnięcie ręki. Profesjonalny sprzęt, podgrzewane kombinezony z logo sponsora, liofilizowana żywność, GPS to wszystko sprawia, że zdobycie szczytu staje się komfortowe jak meble z Ikei. Tylko czy jesteśmy przy tym w stanie doświadczyć tego, co było udziałem pionierów? Wystarczy spojrzeć na strój i wyposażenie Wielickiego, gdy 17 lutego 1980 jako pierwszy człowiek staje na szczycie Mount Everest zimą (wraz z Leszkiem Cichym), aby wyobrazić sobie, lub przynajmniej spróbować, z jakimi niedogodnościami czy brakami przyszło mu się borykać. Dziś jest już ostatnim z Lodowych Wojowników. Era dobiega końca. A właściwie pamięć o niej.

Krzysztof Wielicki urodził się w 1950 roku i choć nastąpiło to w Szklarce Przygodziskiej, jest Ślązakiem z wyboru (mieszka w Dąbrowie Górniczej). Zaczynał podobnie jak Kukuczka, od harcerstwa. Z sentymentem wspomina zdobywanie sprawności "trzech piór". Kandydat przez 3 doby był zobowiązany: milczeć jedną dobę (pierwsze pióro), wstrzymywać się od jedzenia drugą dobę (drugie pióro) oraz przesiedzieć w lesie cały dzień i noc (trzecie pióro). Harcerza nikt nie mógł zobaczyć, więc siedzieć należało w ukryciu. Potem studia, skałki, Tatry. Klasyczna droga do Alp i Himalajów. I to właśnie tam Wielicki, nazwany przez Hansa Schella "Flying Horse" czyli Pegazem, dokona swoich największych wyczynów. Broad Peak - zdobyty samotnie w 22 godziny. Dhaulagiri - 16 godzin. Lhotse - samotnie zimą, na dodatek w gorsecie ortopedycznym. Czy przekraczał cienką, czerwoną linię? Według Wielickiego są dwie czerwone linie - "jedna od strony rozsądku, a druga od strony szaleństwa. Między nimi jest bardzo duża przestrzeń dla tych, którzy mają wyobraźnię, i mała dla tych, którzy biorą rzeczy po imieniu". 

Wielicki staje się piątym na świecie zdobywcą Korony Himalajów. Ma już swoje lata, a że koniec lat osiemdziesiątych i lata dziewięćdziesiąte dają nowe możliwości, wielu Polaków, w tym i Flying Horse, odkrywa smykałkę do interesów. W CV Wielickiego mogłoby się ich znaleźć sporo: Extreme Mountain Agency (tragiczna wyprawa na Manaslu - agencję zamyka), Himal Sport, produkcja bielizny z rhovylu, organizacja trekkingów (jako kierownik był bardzo wymagający i zbyt szybki dla klientów, miał cierpliwość tylko do pojętnych uczniów), produkcja i dystrybucja chust firmy Buff, produkcja filmów o historii polskiego himalaizmu wraz z Jerzym Porębskim. Pomimo porażek Wielicki wciąż ma siłę podnosić się i upadać. Próbować od nowa. 

Kortko i Pietraszewski decydują się poświęcić sporą część książki również relacjom rodzinnym Wielickiego. Trudnym i wymagającym perspektywy czasu. Szczególnie pomiędzy ojcem a dziećmi. Gdy wyjeżdżał, córki łapały go za kolana i nie pozwalały się ruszyć. Zaczął wyjeżdżać nocą. Marta, jedna z córek, mówi: "Gdy byłyśmy małe, ojciec powtarzał, że po prostu musi wyjeżdżać. Potem zrozumiałyśmy, że to nie żaden przymus, tylko jego wybór. To odkrycie nas zabolało". 

Krzysztof Wielicki z żoną Katarzyną.

Ostatnio, przy okazji recenzji książki "Na szczytach sławy" Kukuczki i Malanowskiego pisaliśmy o kukuczkowskiej definicji szczęścia. Znajdujemy jej potwierdzenie również u Wielickiego:

"Jestem tu sam [Nanga Parbat], nawet nie mam się z kim podzielić radością, która zmienia się w smutek. Czy to wszystko ma sens? Co z tego, że tu jestem? Co to zmienia w moim życiu? Nie czuję satysfakcji. Coś się skończyło, a ja zawsze chciałem mieć to coś przed sobą"

To, co się skończyło to właśnie droga do realizacji kolejnego marzenia, wspominana przez Jerzego Kukuczkę w wywiadzie z Tomaszem Malanowskim. Zatem szczęście trwa tylko tak długo, jak droga do niego. Potem, po osiągnięciu celu, szczęście umyka. Trzeba go szukać na nowo. Być może to jest właśnie ten czynnik, który pcha Wielickiego, a także innych himalaistów, w góry ale i gmatwa ich ścieżki również i tu - w dolinach.

Podtytuł książki "Piekło mnie nie chciało" wydaje się jednak na wyrost w kontekście całej opowieści. Jest bardziej chwytem marketingowym, niż próbuje odpowiednie dać rzeczy słowo. Wielicki o sylwestrze 1988 spędzonym na Lhotse napisał w swoim pamiętniku: "Mógł być moim ostatnim, ale niebo mnie nie chciało, zaś piekło najwyraźniej zignorowało", dając tym samym do zrozumienia, że nie jest wystarczająco dobry, by zostać przyjęty w niebie a jednocześnie niewystarczająco zły, by interesowało się nim piekło. Zdecydowanie inaczej niż sugeruje nam nadany przez autorów tytuł. W książkach Kortko poświęconych wielkim himalaistom ("Berbeka", "Wielicki") łatwo o zagubienie. Jest to specyfika stylu pisarskiego, często chaotycznego, niezrozumiałych dla odbiorcy skrótów myślowych, dowolnego łączenia dat i myśli. Zdarzają się błędy merytoryczne ("W 2014 roku Polacy podejmują próbę zimowego wejścia na Broad Peak. Krzysztof Wielicki zostaje kierownikiem wyprawy" ---> była to wyprawa 2012/2013, na której zginęli Berbeka i Kowalski).

To, co zawsze imponuje w książkach Kortko to bibliografia - niespożyte źródło źródeł - tytuły książek, artykułów, filmów, dokumentów przyporządkowanych poszczególnym rozdziałom. Ogromny wór inspiracji, odwołań, z którego można czerpać latami. Zawsze warto. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz