wtorek, 10 sierpnia 2021

Artur Hajzer "Korona Ziemi. Nie-poradnik zdobywcy"


Artur Hajzer miał sposobność stracić życie wielokrotnie. Jest w końcu jednym z naszych flagowych himalaistów. Zdobywcą siedmiu ośmiotysięczników. Zginął w wieku 51 lat. Gdyby i wtedy mu się udało, z pewnością zaskoczyłby nas jeszcze nie jedną książką, a tym bardziej filmem, który go tak pociągał. Ściana Gaszerbrum I była jednak bezlitosna i nie zważając na talent literacki, jaki się chyba wtedy dopiero rodził, pączkował, umacniał, rzekła pas. Niczego więcej nie napiszesz, nie sfilmujesz, nie zdobędziesz i nie skomentujesz.

I tak oto warto pokłonić się tej "śmierci nie w porę", że pozwoliła zakończyć Hajzerowi "Koronę Ziemi". Bo to książka niezwykła. Jedna z najlepszych książek o górach wysokich, jaką do tej pory czytałam. Jeśli wyobrazicie sobie kocioł wiedźmy, a wyobrazić go sobie nie trudno po przejściu przez etap literatury dziecięcej, to książka Hajzera będzie takim kotłem. Znajduje się w nim wszystko, co najważniejsze. Mało tego, znajduje się w nim również wszystko to, czego nie ma. Daje tak wiele inspiracji, że moja lista "to-read", "to-explore", "to-experience" wydłużyła się po lekturze "Korony Ziemi" niemiłosiernie. To mieszanka niezwykłego i niespotykanego, chyba nawet w skali światowej, polotu, błyskotliwości, humoru, intelektu i szokująco imponującej wiedzy, która nie zna granic. Porusza więc Hajzer tematy nie tylko związane z najwyższymi górami Ziemi, ale przede wszystkim z ich historiami. A historie są wrzące i krwiste (czasem również dosłownie). Ta książka żyje. Jest ósmym ośmiotysięcznikiem Hajzera. 

Pierwsze wydanie "Korony Ziemi" zawierało kolorowe zdjęcia. Odciągały jednak uwagę od tekstu, który jest w niej wartością nadrzędną. Zdecydowano się więc na wydanie drugie z fotografią czarno-białą. Czerń i biel jest świetnym tłem wydobywającym to, co najważniejsze, refleksyjnym i pobudzającym wyobraźnię. Bywa, że koloru strasznie brakuje. Na przykład u dołu strony 189. Wschód słońca na Kilimandżaro. Wschód roztacza tak niezwykłą feerię barw, że aż prosi się o zdjęcie kolorowe. Nawet na drugi i trzeci rzut oka. Spróbujcie jednak zatrzymać się nad tym zdjęciem dłużej. Zauważycie, że barwy czerni, jej temperatury, delikatne przedzierają się przez błonę filmu. Genialne, panie Hajzer. 

W 2013 drugie wydanie "Korony Ziemi" miało być zatwierdzone przez autora do druku. Już nie zdążył. W książce odnajdziemy kilka fragmentów nieskorygowanych. Czy celowo? Myślę, że tak. Dostajemy ją taką, jaką znał ją autor. 

Struktura książki jest klarowna (w odróżnieniu od "Ataku rozpaczy"). Książkę otwiera motto:

"Są tylko trzy prawdziwe dyscypliny sportowe: walki byków, wyścigi samochodowe i wspinaczka górska; reszta to tylko gry" Ernest Hemingway.

I choć Hajzer zdobywcą Korony Ziemi  nie był, jako pasjonat wspinaczki górskiej opisze nam głęboko i szeroko świat gór i ludzi oraz kontekstów, w jakich przyszło im się spotykać. 

"Korona Ziemi" podzielona jest na osiem głównych rozdziałów, z czego siedem poświęcono poszczególnym szczytom. 

  1. SIEDEM SZCZYTÓW - czyli ile?
  2. MCKINLEY (DENALI) - gdzie diabeł nie może, tam księdza pośle
  3. PIRAMIDA CARSTENSZA - czyli siedem lat w Tybecie
  4. ELBRUS - czyli o tym, jak Austriacy budowali komunizm w ZSSR
  5. MASYW VINSONA - Amerykanin potrafi!
  6. MOUNT EVEREST - praktycznie martwy
  7. KILIMANDŻARO - dla wybrańców
  8. ACONCAGUA - jak zostać celebrytą?
Już pierwszy z rozdziałów robi nam masywną umysłową rewolucję. Ile jest szczytów? Które z nich są najwyższe? Ba! Ile jest kontynentów? Siedem? A może tylko pięć? W końcu Kanał Sueski i Panamski to twory sztuczne. Znajduje to odzwierciedlenie na fladze olimpijskiej. Może jest tylko jeden, jak twierdzi Buckminster Fuller? Wtedy Korona Ziemi obejmowałaby tylko Mt. Everest. I po sprawie. Model z siedmioma kontynentami nauczany jest w Europie i Ameryce Północnej. W Ameryce Południowej już uważa się Amerykę za jeden kontynent! Perspektywa jest ważna, ponieważ to od niej zależy pojęcie Korony Ziemi w ogóle. Załóżmy jednak, że jest ich siedem, jak chce nasza pani od geografii. Który szczyt w Europie jest najwyższy? O miano pierwszego walczy Mont Blanc i Elbrus. I tu znowu dylemat. Gdzie kończy się Europa? Od odpowiedzi na to pytanie zależy to, kto pierwszy był zdobywcą tej "właściwej" Korony Ziemi. Z kolei odpowiedź uzależniona jest od tego, czy zastosujemy kryteria geograficzne i geologiczne czy polityczne. A może powinniśmy zastosować kryterium kulturowo-sanitarne, jak chce Piotr Pustelnik, i po prostu wejść na lotnisku w Mineralnych Wodach do toalety, przekonując się wtedy boleśnie, że Elbrus w Europie zdecydowanie nie leży? Podobnie rzecz ma się z Australią i Oceanią - Góra Kościuszki czy Piramida Carstensza, a może trzeci kandydat - Góra Wilhelma (jest też czwarty i piąty - Mount Cook i Big Ben)? Richard Bass, amerykański multimilioner, swój projekt zdobycia Seven Summits zakończył w 1985 roku ogłaszając się pierwszym zdobywcą Korony Ziemi. Ale czy na pewno? Reinhold Messner zaraz pokiwał palcem i stwierdził, że absolutnie nie, ponieważ Bass zdobył Górę Kościuszki zamiast Piramidy Carstensza! (niektórzy twierdzą, że była to zemsta za to, że Bass nie wziął Messnera na pokład samolotu, gdy zdobywał Mount Vinson). Powstały więc co najmniej dwie listy najwyższych gór świata: lista Bassa i lista Messnera (ta ostatnia jest dziś jedyną oficjalną). Według listy Messnera pierwszym zdobywcą został Pat Morrow (niestety Messner musiał to przyznać), a drugim sam Messner (gdyby nie to, że spieszył się, aby skompletować Koronę Himalajów byłby z pewnością pierwszy;)). Hajzer doradza więc, żeby w razie czego, dla świętego spokoju kierować się listą Eberharda Jurgalskiego, która obejmuje 8 szczytów i w ten sposób unika kontrowersji. Lepiej więcej, niż mniej! Nie-poradnik zdobywcy (podtytuł nota bene wymyślony przez wydawcę).

Na końcu książki znajdziemy Notę o Autorze i ostatni wywiad z Hajzerem, lakoniczny, ponieważ po jego powrocie z Gaszerbrum I, rozmowa miała być rozwinięta i stanowić wstęp do "Korony Ziemi". Tego już nie zdążono zrobić, wywiad czyta się więc odczuwając pośpiech lub zamyślenie i nieobecność Hajzera przed wyjazdem. Wciąż jednak jest to wywiad pełen humoru ale i powagi tam, gdzie trzeba.

Można by rzec typowo "hajzerowski". 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz